[Okładka]

*
(„Gwiazdka”)

Kraków–Warszawa 1993

Wydawca: Fundacja „brulionu”


*

AKSLOP

Akslop, może to jakieś duńskie miasto
jestem tu przejazdem, co prawda na
nieco dłużej, bo ministrowie rolnictwa
usiedli na bańkach z mlekiem i zatarasowali
wszystkie szosy. zdążono mnie trochę rozwałkować
lokalnymi osobliwościami, jak Diwron
czy Cziweżór. kochałem tutejsze dziewczyny,
policja parę razy pogoniła mnie po
chodnikach. mieszkańcy są bardzo serdeczni,
namawiają, żebym został na dłużej. obiecuję
wam, gdziekolwiek się znajdę, zawsze pamiętać będę
Akslop.

O DONIOSŁOŚCI KLASY ROBOTNICZEJ

myślisz, że nie widziałem tych tysięcy mężczyzn
z początkiem każdej zmiany przemieniających się
w brudnobure E.T. w gumiakach, z nonszalancją
odbijających karty w zegarze, uchylających
hełmów przed oleodrukowych kolorów św. Barbarą
w nadszybiu. te wagoniki z węglem w telewizji
to kamuflaż (o właściwym celu kopalń się
nie mówi) większość z nich pod ziemią po prostu
ustawia się w korytarzach, twarzami na zachód,
cierpliwie, na trzy zmiany, drepczą w miejscu.
(wiewiórka biegnąc w miejscu wprawia bęben w ruch)
nie pytaj mnie więcej, jak to jest, że się Ziemia obraca.

CIESZYN

cyklicznie, Europa odwraca się tyłem do
Słońca, ciepło zgromadzone przez upalny dzień
rozprasza się w przestrzeń. gdzieś między
trzecią i czwartą jest już porządnie zimno
prawie zwijam się w kłębek na ławce w poczekalni;

obudzony szturchnięciami, nade mną tęcza mundurów
(zielony i szary), domagająca się odpowiedzi:
czy zdjąłem buty i czy wiem
że w strefie nadgranicznej człowiek bez
dokumentów nie jest realnym bytem

to nie powtarza się każdej nocy
pewnie część jakiegoś dłuższego cyklu

PROUST REVISITED

tak więc w tym wilgotnym powietrzu
leniwie dopalała się rozmowa
przeniesiona z tramwaju. właśnie

bez pośpiechu wydobywałeś z pamięci
sprośne przyśpiewki druhen na jakimś
wiejskim weselu zeszłej zimy

nie do końca jasny ciąg skojarzeń
sprawił, że ujrzałem się, zdrapującego
zaschniętą krew ze srebrnych nożyczek

którymi grzebałem w dziurze w zębach
całkiem kiedy indziej. i zdanie
tłukące się wtedy po głowie

też bez większego związku
z sytuacją: już nigdy, przenigdy
stałego lądu pod stopami.

MRÓZ

był taki, że drzewa krzyczały
gwiazdy w miarowych odstępach
czasu gasły i osuwały się w dół
z delikatnym brzękiem
trącanej nożem szklanki

też szukam ciszy
ale samo milczenie
pewnie nie wystarczy?

_______

widziałem zamrożone pałace, lewą wiosnę
tłumy maszerujące po skutym lodem stawie

wyraźnie czułem ślady trzech zębów jakichś
wideł w środku pleców i
lodowaty wiatr szalejący wzdłuż kręgosłupa
od wyciągniętej ręki do ręki dwa kontynenty
i szereg po szeregu zbliżał się do krawędzi
w krótkiej chwili lotu miejsce
tylko na przelotną myśl czy na
dole czeka woda czy piasek i tłuczone szkło
i hałas i wzbierający szum wygłaszałem
swoje kwestie z rękami na szwach spodni
nie dopuszczając na myśl widzianej nędzy kwiatów
i wszystko nam się pomyliło
najprostsze słowa uznaliśmy za
najbardziej niebezpieczne
a wiatr tłukł szyby samym dźwiękiem

_______

dzieci nasze
pogryzły cudze dzieci
ale pamiętaj, ty masz być czujna
zwinna jak myśliwy w lesie przechodniów
w każdej chwili
mogą rzucić do któregoś ze sklepów
dzieci nasze
podobno wielu ludzi
widuje nocami żółtą gwiazdę z ogonem i promieniami
ucieka po niebie jakby ją ktoś gonił
dzieci nasze
wychylone z kojców zagarniają
powietrze zaciśniętymi piąstkami
ukazując zęby wąskie i ostre jak
małe szpileczki

Z ŻYCIA INDIAN

kiedy mrok zgęstniał ustawiłem aparat
w tym miejscu, skąd rycerz pod Adasiem
wygląda, jakby miał fiuta zamiast miecza

wcisnąłem wężyk, zablokowałem, potem wszedłem w kadr
zapytałem sam siebie: que pasa, zmieniłem miejsce
może wyjdę na zdjęciu jako duch, rozmawiający sam ze sobą.

raz we Wrocławiu zrobiłem takie zdjęcie, było mnie czterech,
duchów. Kreska siedziała na ławce
koło koliska łańcuchów okalających statuę

minę miała jeszcze bardziej tragiczną niż zwykle.
co robił Tomo? aha, biegał po podwórkach przy
Brackiej i wołał: dajcie mi kamerę wideo,

jeszcze nigdy niebo nie było tak niebieskie,
teraz wiem na pewno dlaczego Morrison się obsunął
dlaczego musiał skończyć tak jak skończył

to chyba wszystko. na drugi dzień
nagrałem sobie koncert Colemana: In the Golden Circle
chyba z analogu bo trzaski. to tyle.

CHRYTMAS KAROL

dziś rano wszyscy są piękni że osłabia mnie to
szczególnie piękno kobiet
ale i inne rzeczy odbicia kobiet i mężczyzn w lustrach
odbicia kawy w lustrach krople kawy na blacie
ludzie są dziś magnetyczni ich spojrzenia nawzajem
się szukają za dwa dni chrystus j. niezmordowanie
jak od dwóch tysięcy lat wyskoczy z łona matki prosto
w sam środek tego zdumiewającego świata a
dziś wibracje powietrza trzepanie dywanów

_______

ołów i radykalizm:

czwartego stycznia do czwartego lutego
kiedy zestalony ołów chrzęści pod butami

kiedy wymyślam słowa do piosenki
hej doda doda hoda
radykalizm kiedy mam zamiar

śpiewać wszystkie permutacje
dej hoha hado doha
radykalizm(?) kiedy wbijamy gryfy w paczki
następuje straszliwe sprzężenie, milicjanci,

jakieś siusiary wypijają nam piwo
ołów kiedy rokendrol staje się
zastępczym językiem, jak pogoda czy polityka
upiory modernizmu, szare ciała, słowotok
druty krzyżują się, tramwaje, Bagatela,
ołów i radykalizm, „retoryka”
i „histeria”, umyć włosy i już, Bolek i Lolek,
wygłaszam jakieś sentencje, doszedłem
do punktu, mówię, w którym teatr pomiędzy ludźmi
przestaje mnie interesować, Tomo
znad butelki Schwechatera: a jak
sobie wyobrażasz, jak ma się pojawić
wielka namiętność, jeśli nie przez ten teatr – ołów
i radykalizm, maleństwo
nie jestem maleństwo, urosłam centymetr
no co ty, kiedy?
a, przez ostatnie cztery lata.

NAJLEPSZE DLA MĘŻCZYZNY
(GREGOR SAMSA)

dlaczego znowu jesteś pokrwawiony? a,
zaciąłem się przy goleniu. pewnie goliłeś
się tępą żyletką. to prawda, ale zauważyłem
że im ostrzejszej używam żyletki, tym
bardziej jestem pocięty na gębie. nie
podoba mi się twój sposób życia, synu
mówi mój ojciec i budzę się.

DWUDZIESTA TRZECIA
czterdzieści cztery:

węższy od ostrza żyletki przesmyk
między „jeszcze nie” i „już nie”
czy raczej któraś z fal oceanu
pomiędzy jednym i drugim skokiem
wskazówki dworcowego zegara

a czy nie jest tak
że chwile jak groch sypią się
poprzez przestrzeń
i tylko pamięć
nawleka je na wspólną nitkę

z przeciągłym zgrzytem
w zakrzepłej lawinie świa-
tła sodowych lamp
pociąg wzdryga się i rusza z miejsca

_______

Dobry wieczór, nazywam się Mickiewicz, jestem
Białorusinem. pierwszy w Polsce pisałem jak O’Hara
potem wszystko mi się poprzestawiało, do żony
zacząłem się zwracać per mebel. przez chwilę
myślałem o staniu się jednym
z tłumem prymitywów zadeptujących Place de la Concorde
adidasami „Podhale”. moja pycha zdradziła mnie i wyśmiała.
przez chwilę myślałem o staniu się jednym
z kosmicznym tonem Wszechświata, duchowym czynem,
świętością urzeczywistnioną. zostałem mistycznym kapralem
nawiedzonych paranoików zarywających
noce nad plastikowymi flaszkami wina za sześć franków
przed wyjściem do roboty na szóstą na czarno na budowie

właściwie przestałem pisać, czasami opowiadam klechdy
o Polsce, wzruszam publiczność, biorę za to pieniądze
właściwie przestałem pisać. coś wisi w powietrzu,
jakieś oczekiwanie, kiedy przymknę powieki
widzę przez drgające w upale powietrze czerwoną
spękaną skorupę ziemi, pokryte kurzem woły
ciągną wóz o wielkich drewnianych kołach,
przebiegam chłodne ścieżki Manali z ładunkiem
haszyszu na plecach, dżip przeciążony bronią z przemytu
mozolnie wspina się na porośniętą parującą dżunglą górę
odprowadzany obojętnym spojrzeniem Malgaszów, tych czarno-
skórych Chińczyków.

w nocy budzi mnie bicie bębnów i jazgot tureckich piszczałek
w ciszy wpatruję się w sufit, jakbym miał dokądś jechać,
jakbym miał złapać hiva i umrzeć, jakbym dawniej latał cały
teraz tylko jako sadza.

_______

moja przyjaciółka znów jest ze mną
czuję ją w płucach, wzdłuż kręgosłupa
czuję jej krew w swoich żyłach
moja przyjaciółka jest ze mną
co znaczą dwa miesiące – dwa lata
– cztery życia bez niej – zmarnowane i tyle
Ziemia znów obraca się pod stopami
i Niebo obsypane gwiazdami nie musi
krzyczeć, drzeć się, rozdzierać na szmaty
moja przyjaciółka wróciła
całuje mnie od środka i
w jej oliwkowych i szarych oczach
miłość bez słów o miłości

KAPUSTA W KROKIECIE

oczywiście, oczywiście
jeden z tych dni
kiedy świat się obraca
wokół osi Grodzka–Floriańska

bardzo uważnie
opuszczam nogi z chmury gdzie jestem
za każdym razem staram się
trafić w maciupeńki kwadrat Rynku

znajomi w milczeniu
przepływają o dwadzieścia centymetrów obok
zajęci własnymi
pulsującymi wzorami na szkle

fioletowy zmierzch kryje
pomarańczowe polewaczki
krańce olbrzymiej płaskiej przestrzeni
zaginają się i podnoszą

_______

łaty dachów na patchworku krajobrazu
trzeszczący dźwięk Twojego imienia
wewnętrznie i zewnętrznie rymują się rzeczy
toczą się toczą elektryczne pomarańcze
z pochyłości

WSPANIAŁE, ŚNIEŻNOBIAŁE PRANIE

Nowoczesne kobiety kupują proszek Lanza
Grzeczne dziewczyny idą do nieba
Moja dziewczyna na szczęście idzie wszędzie
Czasami pada śnieg w kwietniu
Czasami czuję się jak zwykły śmieć
Czasami pada śnieg na balkony w kwietniu
Na wspaniałe, śnieznobiałe pranie

HRASTNIK

co pewien czas konduktor wsuwał głowę przez drzwi
i wykrzykiwał coś, czego zupełnie nie rozumiałem
choć był to w końcu język mojego dzieciństwa. chyba
chodziło mu o to, czy nie dosiadł się ktoś nowy
komu mógłby oglądnąć bilet – czułem się taki spo-
kojny i rozluźniony, lubiłem myśleć o sobie jak o kimś
kto po prostu przyjmuje krajobrazy przesuwające się
za oknem w ukośnych promieniach słońca, kogo czeka

wieczór, frustrujące pół godziny na wylotówce w
kierunku granicy, odwrót do Mariboru, autobus
nie taki w końcu strasznie drogi, noc na betonie
pod nieukończonym wiaduktem. Czech który woła
„oni – Brno i ja – Brno!” i cały jest radością
z włosami rozwianymi w biegu do furgonetki właśnie
hamującej daleko w przodzie, spacer poboczem autostrady
z chwilowym znajomym – Rumunem, mówiącym tylko po węgiersku,

wracającym do siebie do obozu w Traiskirchen.
ząb wyłamany na orzeszku ziemnym w samochodzie
młodego Austriaka, powolne oswajanie się z myślą
że czas jednak istnieje i tyle, tyle rzeczy
których nadejścia nie mógł nawet przeczuwać.

SPALATO

ostatnio na ogół nic. gorąc. nie
spałem i w głowie zaczęło mi skwierczeć
wszystko łączy mi się ze wszystkim
w przecudne fantasmagorie, niestety
zwykle robi się z tego jakieś chujstwo
wszystko ze wszystkim, nie niesie żadnej
informacji. tymczasem robi się noc,
na chodniku, przetacza się towarzystwo,
rozbawione, do Warszawianki, znienacka
Edzia dostaje kwiaty, więc reszta zaraz
woła że to Włoch, to Włoch i dlatego.
zaraz się okazuje, co z niego za
Włoch, sono slavo, da Spalato,
fuggito dalla guerra. no tak, noi slavi
mamy na ogół dość przerypane. więc nic
nowego, jak mówię.

MITTELEUROPA

pies zeżarł już pół księżyca, ktoś wstawił
ruskie radio zamiast szybkościomierza.
pędzi auto przez noc, nawija na koła
czarny makaron szosy. ruskie radio
odtwarza mowy Schönberga, powietrze
granica za Mikulovem, ledwie zauważona,
tylko linie na szosie teraz o niebo
lepiej widoczne. wioski tak samo ciche,
spadł deszcz, lekki, a jednak zerwał się
z nieba.

_______

szedłem i szedłem szeroką doliną

przez rumowiska głazów, wciąż wyżej
jednym z jej zboczy, na przełęcz, skąd
nagle otworzył się widok na biały
lodowiec schodzący aż do jeziora

po drugiej stronie: lód
wpełza pod wodę, aż odłamują się kry
wyglądające z daleka jak białe cielaki
na zimnozielonej łące – kolory

tak krystaliczne i mroźne, że chłód
przebiega ciało, leżące wygodnie
na szorstkim granicie zalanym
słońcem. środkiem przełęczy

przechodzą trzy maleńkie figurki, mogę
dostrzec szczegóły strojów, a nawet
– wiatr wieje w moją stronę – słyszę
strzępy ich rozmów. wszystko na

miejscu, nawet podłużne czerwone pasmo
chmur przez całą szerokość nieba – skąd
wiem, że to sen – skąd wiedziałem, że nie
był – za pierwszym razem

ZACZYNA SIĘ RÓŻOWA CHWILA

zaczyna się różowa chwila
wyblakła noc raptownie staje się świtem
właśnie tak, przelotnie, różowieje
jej ciało, kiedy zakwita spod materiału

coraz więcej nieba zagarnia świeży blask,
spychając na bok wodnisty atrament obmywający
ostatnie gwiazdy. różowy świt przypatruje się
znad horyzontu, w ciszy. dokładnie tak samo

przesuwa się brzeg jej ubrania, tak samo
różowią się jej policzki. bardzo ulotna
i delikatna chwila. bo już za chwilę jest

śmiała i oczywista jak ranek – za chwilę
południe, spiekota, oddech przyspiesza,
zasycha nam w gardłach.

(Olsza)

I
– coś mnie tknęło.
– coś mnie tknęło
, tak to się chyba wymawia.
proszę, okazuje się, że zapadnięcie wieczoru
to nie jest nic innego tylko wieczór który
zapada. i jeśli czasem mówimy zapadnięcie wieczoru
zamiast zapadający wieczór to mamy na myśli
tyle, że właśnie ten wieczór w tym czasie
właśnie taki jest – zapadający. a to nie wszystko!
jeszcze jest piękny zapach bzów!

II
wytupywać butem rytm nanigo:
tup–tup–tara–u–ta u–ta u–ta (cztery
razy lewą) – facet koło mnie zaczął
tupać, chaotycznie. im bardziej tupać,
tym bardziej chaotycznie. że jestem
opiniotwórczy, psiakrew – schowałem
nogi.

III
jesteśmy na olszy, i to jest
sekunda toniki która musi stać się kwintą dominanty.
inaczej świat skiśnie. przepadnie. czy ty
nie reagujesz już na jezusa? już raczej na mnie
mówią jurek, ale nie, reaguję. po prostu
nie usłyszałem. cześć. puhihihi ona się krztusi
(na zapas). i zaczynają bardzo miło rozmawiać.
bardzo mili w swoich białych podkoszulkach.

NIEPOSTRZEŻENIE,

zrobił się sezon na pomidory. porzuciliśmy
modernistyczne mroki (polityką tak czy tak
nie zajmowaliśmy się – ot porzucać kamolami,
poganiać z zomownią; inaczej niż tamci

co potrzebowali odbitych nerek robotników
z Radomia żeby wznieść się na wyżyny talentu
– ale cyt, dosyć o tym, reklama porównawcza
jest zabroniona w polskiej telewizji) nadeszła

pora pomidorów – łagodne, liliowe zmierzchy
swbodny przepływ ciepła między czubkiem
głowy i wygrzanym asfaltem, rozświetlone
place pełne ludzi, przestrzeń

przenikająca ciało – jeżeli Koniec Świata
nie nastąpił tamtego listopada, kiedy ciemność
stała się gęsta i zawiesista – wygląda,
że potrwa dłużej, niż się wydawało.

KOCHANA ASIU,

poznasz co to jest as, co to piryna;
co to jest piryn, pirydyna; język C
– najbardziej poetycki z języków;

mimo że średnik jest w nim terminatorem,
nie separatorem; znam żonę mojego kuzyna;
na imię ma Anka, pisze w gazecie mniej

więcej tak: jak to jest, że wśród koni
człowiek czuje się miło, przyjemnie;

_______

wyzwanie: być co najmniej tak
użytecznym jak dziadek który nurkuje
w śmietniku, segreguje śmieci, pomysł
na który bogate demokracje wpadły
dopiero ostatnio. zza koła poloneza
zrywa się chłopczyk, biegnie, pac
jest koło lampy, drugi stoi na ławce
strasznie przejęty, woła: jezu, napęd!

_______

dokąd wędrujesz żuczku sruczku

ZDROWAŚ

z niedowierzaniem zebrany tłum patrzy jak krucha dziewuszka
pozwala się dosiąść, przeniknąć i ewentualnie zapłodnić
kolosalnej masie planety, bez śladu erotycznego zaangażowania

_______

życie, epopeja rozkładu ciała!
już myślałbyś, że wszystko wskakuje
na wspaniałe tory, a tu – w lustrze
wyszczerza się drugi podbródek. ojciec
twierdzi, że koło trzydziestki powinienem
przestać pisać, inaczej stanę się

„takim dupkiem jak Herbert”. ale jak nie
tworzyć urojonych piękności, kiedy każdym
nerwem czujesz flaczenie tej podstawowej.
dwadzieścia pięć przesikanych, przesmarkanych
i cielęcych lat jako preludium, przez
kontrast podkreślające to, co dzieje się

potem. a mowa dopiero o stadium rozkładu
cynicznie nazwanym „wiekiem dojrzałym”!
nie wyobrażam sobie, żeby ktoś był w stanie
wyobrazić sobie starość, zanim tam się nie
znajdzie, unieruchomiony za stołem, krzyczący
„kelner! ja tego nie zamawiałem!”

spis wierszy


akslop
siersza
tęcza mundurów
nożyczki

mróz
uaaa III
uaaa II
jasność w grudniu
opowieść wigilijna
czwarta zima
żyletki

pociąg rusza
dobry wieczór

do konopi?
polewaczki
pomarańcze
sometimes it snows in april
pobocza autostrady
gorąc
pół księżyca
rumowiska głazów
różowa chwila

olsza
pora pomidorów
piryn, pirydyna
wyzwanie
z cyklu: epifanie
ave
życie, epopeja!

spis wierszy


Pierwsza książeczka była gotowa w połowie 1992 r., jeśli dobrze pamiętam. Maszynopis leżał przez ponad pół roku w poczekalni jakiegoś badziewiarskiego prestiżowego wydawnictwa, potem przechodziłem ulicą Sławkowską i omen nomen spotkałem Pana Sławka, który powiedział, że Robert Tekieli się pytał, czy nie mam jakichś tomików do wydania. No to powiedziałem, że mam, wyjąłem od tych badziewiarzy i posłałem maszynopis przesyłką konduktorską do Warszawy. W pierwotnej wersji książeczka miała się nazywać dostojnie „37 wierszy” (bo z początku było 37, Tekieli część wyrzucił, nie taka duża strata), potem chciałem, żeby było możliwie dużo spółgłosek i polskich liter na kupie i wymyśliłem tytuł „Pięśćpchła”. Potem wydawało mi się to głupie i nie wiedziałem, co wymyślić, a wtedy akurat zetknąłem się z systemem Unix (w komputerze), gdzie „*” zastępuje dowolną nazwę. Kiedy żona (wtedy narzeczona) Roberta Olga robiła projekty okładek, on podyktował jej: „I jeszcze Biedrzycki – gwiazdka”; i na pierwotnym projekcie okładki było napisane „Gwiazdka”, pięknymi literami. Potem musiała to zmieniać i się denerwowała, dlatego gwiazdka na okładce jest taka gniewna i kanciasta. W końcu tomik się ukazał pod koniec 1993 r., może nawet i na Gwiazdkę. Z przodu wszystkich wierszy jest motto: „Cóż: symbol – i w klatce. My wolni”, cytat z piosenki Macieja Maleńczuka, który nie był jeszcze wówczas szeroko znany jako gwiazdor rocka i odtwórca postaci Alfonsa XII czy XIII, i miał potem do mnie duże pretensje, że cytat był niepodpisany. No, mnie się z jakiegoś powodu wydawało, że wszyscy znają piosenki Maleńczuka na pamięć, i myślałem, że to tak, jakby podpisywać cytat z Dantego: „Dante”; inaczej mówiąc, strata czasu. Ku swojemu zdziwieniu zorientowałem się później, że nie wszyscy znali tę piosenkę.