[Okładka]

No i tak

Warszawa 2002

Wydawca: Lampa i Iskra Boża


No i tak

_ _ _

trzydziesty lutego
znowu jest
blask ślizgający się przez
stalowe i szare gałęzie
bez zmiękczających liści na brzegach
zszedł śnieg i wiatr robi wiry
z pokładów piasku narosłych przez zimę
na chodnikach
trzydziesty lutego
chwila wciśnięta między ziarna piasku
słońce usiadło na dachu wieżowca
stoliki na zewnątrz pierwszy raz w tym roku
goście mocno trzymają się kufli
pełnych teraz blasku i piasku
cień wieżowca ciemny lodowy miecz
o dwa kroki stąd
nie przesuwa się
jeszcze nie
blask przelewa się przez brzegi kufli
czas zaczepia się na gładkich gałęziach
słońce zawisa w miejscu, jak gdyby
usłyszało nowoczesnego Jozuego
trzydziesty lutego –

PROSTA HISTORIA

kończy się okres ochronny
dla pokładów skały płonnej
długo byłem przekonany
że mówi się: skała płona
chyba nikt na górnictwie
inaczej tego nie wymawiał

co teraz porabia Katarzyna Młynarska
pewnie inaczej się nazywa
zawsze wydawała się zmieszana swoją młodością i urodą
wszyscy chłopcy na górnictwie się gapią
błyskała srogo okularami i zadawała do domu
plany kopalni
szybów pochylni sztolni i innych zjeżdżalni
tuszem na kalce na kuchennym stole
przekleństwo!
prosto z górnictwa wskoczyć na wylotówkę
Kalwaria Bielsko Skoczów Cieszyn
więcej się można nauczyć podróżując
Cieszyn jest jeden, jak stanowczo twierdzi Zbyszek
tyle, że w dwóch połówkach
więc pociąg z czeskiej połówki przez Żylinę do Bratysławy
nie przekraczał żadnych granic
i kosztował tyle, co dwie bułki z serem
nie żebym koniecznie żałował tamtych czasów
mówię jak było
do Austrii przechodziło się po długim moście
z głową chybotliwą od nocy w pociągu
pod czujnym okiem erkaemistów na wieżyczkach
czechosłowacki celnik znalazł plany kopalni
w zeszycie do górnictwa między wierszami
które uważałem wtedy za ważniejsze od szybów i sztolni
czechosłowaccy celnicy pasjami interesowali się
zapisanym i zadrukowanym papierem
ten typ tak miał
zaczął grzebać głębiej, głębiej, sam byłem zdziwiony co tam wyciąga
życie wydawało mi się nierozdzielną całością
wszędzie nosiłem tę samą torbę
rzeczy opadały na dno jak skorupki okrzemków
sedymentowały, ulegały kompakcji i tak dalej
palce celnika wypiętrzały to teraz jak jakaś orogeneza
czyli ruchy górotwórcze
(muszę uważać, żeby nie używać niezrozumiałych wyrazów
skończyły się dwudzieste wieki i modernizmy
młodzi starzy gniewni fani zrozumiałości
ostrzą już osikowe ołówki)
w każdym razie, jakaś ulotka
z zapalczywymi i marzycielskimi hasłami
podpisana przez zapalczywego Kurzyńca –
(wzruszający wiersz o Marku Kurzyńcu, anarchiście,
napisał Jan Riesenkampf, jakby to kogoś interesowało
czasem można się dowiedzieć czegoś ciekawego z wierszy
czasem można się dowiedzieć, jak się nazywał czyjś piesek)
– na dobrą sprawę zapomniana w czeluściach torby
poddana sedymentacji, kompakcji i cementacji
wypiętrzona przez orogenezę palców celnika
urasta do rozmiarów dramatycznej góry
międzynarodowej antypaństwowej propagandy
celnik zaczyna latać z nią jak kot z pęcherzem
po innych celniczkach i celnikach
którzy starają się go omijać jak mogą
a jeden mówi: co chcesz?
to je z Polska, tam je to teraz normalne
była już połowa jesieni
za niecałe trzy tygodnie miała się spełnić
aliteracja: Havel na Hrad
niby nikt nie wiedział, ale wszyscy przeczuwali
w końcu po dwóch godzinach przychodzi jakiś
i mówi żebym spadał, ale to już

co dalej? pewnie pobocza autostrady
A4 do Wiednia i A2 dalej na południe
ale chodzi o to, co dalej z tą historią?
jaki jest jej morał?
jak kończy się okres ochronny
dla pokładów skały płonej?
ba, gdybym wiedział
pewnie bym i powiedział.

TRZESZCZĄ DRUTY TRZESZCZĄ

trzeszczy zimowe powietrze
pod linią wysokiego napięcia
koleiny z Bolechowic do Brzezia
zawiane gipsowym śniegiem
„na tej górce była już Rosja”
pamięć dłuższa niż państwa
powłóczę nogami w śniegu
przedzieram się przez kordon
za pamięć twoją i moją

zawiązać kordonek do wyszywania
na bramie labiryntu
rozrzucić okruchy chleba
wrócić w twoje ramiona
gawrony Brzezia i Zabierzowa
rozprawią się z chlebem chwacko
wrócić po swoich śladach
których połowę zawiało
pod trzeszczącym powietrzem
pod górkę twojej piersi
z nogami w gipsie pamięci
tyle, ile zostało

1999

rok dwutysięczny zero-zero, koniec imprezy, czas się skończył
a my się bawmy, jakby był dziewięćdziesiąty dziewiąty

dziś jest tak, jakby każdy dzień już był
i każdy zdarzał się pierwszy raz
patrzenie w słońce raz otwartymi, raz zamkniętymi oczami
delta małych żyłek pod pomarańczowymi skórkami
powiek, to znów taniec kształtów i uczuć
przed otwartymi oczami
w kącie podwórka, tam, gdzie unosi się kurz.
co mogłem zgubić, kiedy wciąż mam zegarek, portfel i poczucie tożsamości?
słuchanie kasety znalezionej w piwnicy
i dziwienie się, że przeboje, przy których cię całowałem, brzmią tak wiekowo?
i dziwienie się, że przeboje, o których zapomniałem,
przeszywają mnie jak prąd?

stara taśma zacina się, wciąga ją w mechanizm
nowy dzień odcina się, rozwija się bez granic
nowy dzień zaczyna się, pełen niespodzianek
stara taśma kończy się, kończy się nagranie.

(MÓGŁBY BYĆ TYTUŁ: ANDRZEJ SOSNOWSKI
PISZE I ZARAZ DRZE NA KAWAŁKI
LIST DO JACKA PODSIADŁY)

wciąż te same tematy:
po co wstawać rano do pracy
zresztą co to za praca –
gryzienie piórka zza biurka.
zapał dzieci rozświetla życie,
a mięso i kości ciągną do dołu.
wierszami bez rymu jak pies po kąpieli
pryskam wokoło. wiersze bez rymu,
życie bez planu, kropki bez i.
trudność dla drukarzy, kłopot dla księżniczek
z urzędu, zły przykład dla dzieci.
nie w nogę, nie w nogę i niezrozumiale.
choć sam krzywy, cały jestem po stronie
prostych ludzi. i boli mnie, gdy nie rozumieją.
chciałbym więc zawiadomić: dziś w nocy śniłem,
że podłoga w urzędzie pocztowym zmieniła się w lód.
w godzinach zamknięcia jeździła po niej
rolwaga. specjalna maszyna do rolwagowania,
chciałem powiedzieć równania. jak na taflach
hokejowych. nie znam się na tym,
ale zapamiętałem słowo z dzieciństwa.
dziś w nocy moje łącze do internetu
było nieczynne. biblioteka zamknięta,
bo idą święta. w pokoju ze słownikami spało dziecko.
nie chcę nikogo wysyłać do biblioteki.
piszę to, co pamiętam. i zaraz się z tego tłumaczę.
ale tylko dziś w nocy. petenci ślizgali się i obijali o bandy,
srogie księżniczki z okienek gwizdkami odmierzały
tercje. uwolnienie? gdzie jest uwolnienie?
wciąż te same tematy:
trzeba będzie wstać rano do pracy.

102 UWAGI O DWÓCH MIASTACH

Atthinam nagaram katam mamsalohitalepanam
yattha jara ca maccu ca mano makkho ca ohito *
(Dhammapada)

miasto z krwi i kości, z mięsa i ścięgien
przemieszcza się w mieście z kamienia
to bardzo wielkim, to bardzo znowu małym

– tak wielkim, kiedy trzeba zdążyć w nagłej sprawie
przez tę rozpiętość, z Kurdwanowa na Widok,
z Borku na Stoki, od wyciągniętej

dłoni do dłoni. wszystkie mosty zakorkowane.
wesoły głos w radiu: zakorkowane na całej długości,
tak jest, do samego cmentarza;

– tak małym, kiedy kolejny dzień mija na dreptaniu,
na dumaniu, na bruku, na osi Grodzka–Floriańska
świat na zewnątrz Plant się nie liczy

atomy na zewnątrz tej krwi się nie liczą
te wewnątrz się jeszcze liczą – i nie mogą doliczyć
trzeba im pilnie dorzucić sprytnych małych molekuł

ale o to już zadba Diler. ten punkt
(w rozszczepieniu między św. Florianem,
mrużącym oczy z wysoka – i Hamburgerem, z niska)

kiedy rezygnuje się nawet z dreptania:
tu miasto jest najmniejsze. ściąga się do punktu.
największe jest. krew rozpierzcha się gdzieś po galaktykach

to miasto jest bardzo małe. tych kilka willi
z których wyraźnie widać: nawet sąsiedzi (też
Salwator, tyle, że koło pętli) to ci z dołu

o reszcie już nie mówiąc. bardzo jest wielkie:
do oświetlonego przystanku jeszcze z siedem
pasm górskich i siedem wąwozów między blokami

na szczęście dzieci Kazimierzowskiego z pałami,
Złotego Wieku z gwoździami, Oświecenia z kosami,
Piastów z baterflajami, dzieci Bohaterów Września

na sportowo, z nagimi tylko glanami – nie dojrzały
cię jeszcze. możesz sobie pogratulować
i zanucić w duchu. bo to miasto jest bardzo muzyczne

* * *

kiedy smyczki rzewnieją w pianissimo
przez stiuki naraz przedziera się zgrzyt tak straszliwy
jakby jakiegoś mechanicznego Marsjasza

obdzierali z żelaznej skóry. tylko ci nowi
i niezbyt jeszcze kulturalni zrywają się – dalej rozglądać się,
kombinować. bywalcy z wyrozumiałym uśmiechem:

to tylko dwudziestka jedynka skręca w Zwierzyniecką. obyczaj tak stary,
jak srebrny kurek (marszałek Foch wyrywał go przerażonemu
królowi w kontuszu, prywatnie mistrzowi cukierniczemu,

myślał, że kolejny prezent dla niego – wiadomo,
widać, że nie z Krakowa, nawet nie z Huty); jak ziejący
propanem-butanem Smok i puszczanie wianków

w ulewie światła i muzyki z sześciu scen naraz.
tymczasem w piwnicach trwa pyszna zabawa: ta noc
do innych niepodobna (to nic, że podobna) przy nieśmiertelnym

kontuarze. jest głośno, muzycznie, wentylacja
nie działa, ale kto by myślał o tym. kiedy rodzi się
nowy projekt, nowa grupa, nowa sztuka i tak! nowe pieniądze

a jeszcze ustawiają te halogeny, blindy, kamery
wyprostować się, wyglądać godnie, mówić ze swadą,
nawet jeśli nie do rymu. może zauważą, rozpoznają,

dzisiaj ćma barowa, jutro prezenterka, takie cuda
przecież się zdarzają. Krzemionki–Łęg–Rybitwy,
złoty trójkąt czeka, złote światło i telewizyjny wdzięk

Rybitwy–Krzemionki–Łęg...
miasto z mięsa, ze ścięgien i kości
mruży oczy i zdziwione wynurza się w świt.

niemi ludzie szurają podeszwami w stronę pierwszej zmiany
w szarym chłodzie ruszają z odrętwienia tramwaje
miasto z kamienia tuli do bruku dzieci nieudane

* * *

tymczasem na piętrze trwa stonowana, niemniej
pyszna zabawa: gorsy, żorżety, fraki,
rozmowy państwowej wagi. żarty żartami

ale mówię wam, że tym razem w końcu wygramy
musimy wygrać. to przecież niemożliwe
żeby ten absurd, przypadek, artefakt powtórzył się

raz jeszcze. przecież etyka, przecież estetyka,
ekonomia, klasa i poetyka. przy nas, przy nas, moi mili.
miasto z kamienia słucha i stoi. a gdyby mogło

tarzałoby się ze śmiechu po swych własnych brukach.
ci z piwnicy i ci z piętra ze sobą nie rozmawiają
(chociaż nie jest tak, że się nie znają

w tak małym miasteczku – od dłoni do dłoni,
od Bagateli do Poczty – wszyscy się znają
i wspólnych krewnych mają)

a są jak bracia i siostry. jak jednojajowe bliźnięta
z roziskrzonymi od – teraz się uda! – planów oczami
gdy jeszcze jedna noc osuwa się w świt – gadają, gadają, gadają

szlag! lud znów wybrał nie tak. shit! znów nie wyszło
tak cool i tak lajtowo jak się umawialiśmy
z Zuzą, Piotrem i Olą. z sojusznikami w Radzie.

ze ścięgnami, kośćmi i z mięsem. z kamieniem i brukami.
czy to ołów z rur wydechowych sprawia, że jesteśmy
jak obywatele późnego, bardzo późnego Rzymu?

czy to jurajski ząb smoczy w zębodole
Wawelu – Skałki – Zakrzówka – Krzemionek – Płaszowa
zahacza o język, szarpie tkankę, sprawia

że przytupujemy w krakowiaku bez końca, bez końca
zapinacz hakowy z referentem, sklepowa z radczynią
a wszyscy artyści, wszyscy myśliciele?

* * *

miasto z kości i krwi przewraca się w niespokojnym śnie
miasto z kamienia, małe jak jajko, spoczywa w listowiu
(jak chce poeta z Litwy, pardon, z Bogusławskiego)

pod wyższą wieżą, brata zawistnego – i pod, zabitego, niższą
zamiast fiakrów stoi zakrzepłe dudnienie z Jaszczurów
spóźniona polewaczka brnie przez wielką taflę rtęci: Rynek,

Szeroką, Rynek Dębnicki, Rynek Podgórski, Plac Centralny
przez osiedlowe placyki z nasturcjami i marchwią
przez aleje klatki piersiowej, zaułki palców, bruk tego wiersza –

_______________________________________________
(*) „miasto z kości obudowanych mięsem i krwią, zamieszkane przez
pogardę i dumę, starość i śmierć”
– czy coś takiego, równie mało budującego...

 

WOLNY BŁĘKIT

mam dużo czasu
ale niewiele ochoty
dawniej nie miałem czasu
ale ochotę na wszystko:
wychodzi na remis
stara śpiewka, stara śpiewka
znów obraca się w głowie
karuzela z sylabami
wsiadajcie sylaby, sylaby
na kark mój za słaby
stara śpiewka
bez rymu na cztery i z małej litery
nie uczy się nowych sztuczek starego psa
znów zapraszam zebranych przechodniów
do zapuszczania żurawia w moje życie
jako witrynę z garmażerką
bo choć mam dużo czasu
to mało ochoty
nie napiszę powieści
kształcącej i zabawnej
nie zaśpiewam piosenki
chwytającej za serce
te przydługie bajania
to wszystko na co zapraszam zebranych przechodniów
moje stany wewnętrzne i cała reszta
i może jeszcze
(tańczące na ścianie dwa pomarańczowe zajączki
od zachodzącego słońca)
jak się nie podoba to wyjazd
nikt was tu nie trzyma
nie, nikt was nie trzyma
jesteśmy wolni
(jak wolny błękit)

PATRZ SERCEM, A NIE POŻAŁUJESZ

patrz sercem, a nie pożałujesz
mówi mężczyzna w określonym wieku
w pociągu
świat jest o wiele prostszy niż ci się wydaje
czarny goniec na a4 i podwójny szach
świat jest bardzo skomplikowany
od wieży, która kochała się w nim od trzeciej klasy
w końcu wyszła za kuzyna, ale nigdy nie zapomniała
każdy wagon musiał zrobić ktoś w fabryce
zatem Bóg istnieje
milczenie Duchampa nie jest przereklamowane
nieważne, co mówi Beyus w filcowym kapeluszu
jeśli nie wiesz o co chodzi
oglądaj pasmo dla stróżów nocnych, ha ha
po północy
tam jest wszystko wytłumaczone, o milczeniu Duchampa
kapeluszu Beyusa i innych rzeczach
wymiana gońców i zdwojony pion
kapelusz Beyusa jest przereklamowany, jeśli o mnie chodzi
szachy magnetyczne, więc trzęsienie im nie szkodzi
szachy magnetyczne, więc ktoś musiał zrobić je w fabryce
prostota świata nie jest przereklamowana
nie, nigdy nie zapomniała
każdy kapelusz musiał ktoś sfilcować i wykroić
kto sfilcował te chmury

MAŁE HEIMATY

to było zanim przedłużyli linię tramwajową do Widoku
ale położyli już tory
chodziłem codziennie ze szkoły
po torach od starej pętli w Bronowicach
która była wtedy jedyną pętlą
ze skajowym tornistrem na plecach
mogłem mieć z dziewięć lat
pod starym kasztanem na rogu Przybyszewskiego
który nie był dla mnie wtedy rogiem Przybyszewskiego
nie czytałem tabliczek z nazwami ulic
ani w ogóle nic nie wiedziałem o artystach i dekadentach
nie interesowało mnie to
który był dla mnie rogiem z witryną zabawkowego
gdzie zazwyczaj robiłem sobie przerwę w marszu
i podziwiałem plastikowe samochody, czerwone i żółte
pod starym kasztanem w złotym słońcu
w złotym pyle zawieszonym w powietrzu
bawiła się mała dziewczynka.
i zapytała:
wolałbyś być głupi, czy mieć siedem dziur w głowie
często nie wiem, co odpowiedzieć, kiedy kobiety pytają
nie inaczej w tamtych czasach
powiedziałem niepewnie: chyba wolałbym być głupi
dziewczynka zaśmiała się, zadowolona:
twoje życzenie już się spełniło!
już jesteś głupi, mogłeś wybrać siedem dziur w głowie
wszyscy to mają i nic im się nie dzieje
poszedłem, zadumany nad mądrością dziewczynki
dalej w to popołudnie spełnionych życzeń.

_ _ _

chodź, nie opuszczaj mnie, światło
blade rzędy bloków wyłaniają się z mroku
nachalne i powtarzalne jak zęby
monstrualnego zwierzęciogrzebienia
aż autostopowicz mówi: "tu" i wtedy staję.

byłem w tym mieście tylko jeden raz wcześniej
i o mało co jeden raz później
lecz na razie jest noc, rozmemłane
światło latarni sodowych
i nie wiem w którą stronę skręcić

miłość? pewnie że tak
ale jak to wysłowić wyraźnie
chciałem powiedzieć wyrazić słowami
niemało ich próbowało
niektórym się nawet udało

ekskjuzmi we have three minutes
pogania uprzejmie właściciel kafejki zza terminala
w jeszcze zupełnie innym cudzym mieście

jeździło się pe-ka-esem przez ziemię świętokrzyską
migoce e-mail; sam nie wie jak blisko
trafił bez celowania. przywołuje wspomnienia
na dworcu pe-ka-esu godziny wytchnienia
pod spłaszczoną kopułą w kształcie zabłąkanego
latającego spodka, chwilowo nie lecącego,
bo zapomniał wystartować. i tak to w butelce
czasu podnoszą się maszty malutkiego okrętu pamięci o mieście Kielce.

W ODCINKACH

słońce przesącza się przez gałęzie
rzuca okrągłe plamy światła na spocony asfalt
opuncja i rododendron wielki jak dąb
przypominają, jak daleko od domu
się zapędziłem. muezzini przez tysiącwatowe głośniki
zaraz zwołają wiernych. w sklepiku na rogu
Pepsi, Gillette i Colgate znieruchomiałe na stojakach
jak błyszczące bożki globalnej wiary
wiatr, przejrzała śliwka słońca wpada pod horyzont
po dniu przygniecionym upałem
wraca życie

*

trójkolorowy kot czatuje i
cały jest wyczekiwaniem i napiętymi mięśniami
raptem odwraca się, ziewa
i odchodzi zamiatając ogonem.
koniec zainteresowania.
chciałbym tak umieć, w jednej chwili
odpuścić i odejść i pozwolić odejść
póki co zamierzam jednak dalej
napinać postronki nerwów i walić głową w nagrzaną ścianę.

*

masa piasku spotyka masę wody
i nic z tego nie wynika.
żółta i beżowa pustynia
podchodzi pod same białe grzywy fal.
nic tu nie wyrośnie, gorycz morskiej soli w wodzie
rozprawia się z życiem równie sprawnie
jak gorycz w ludzkich sercach,
naszych

*

miasto, choć cudze, mówi do mnie
ludzkie rzeki w wąskich uliczkach
wciągają ciało w swoje wiry
i rozhuśtują tratwę wyobraźni.
na pustyni skorpion, ślimak i mała antylopa
snują bezgłośnie swoje historie
z których nie pojmuję nic. wiatr woła:
„wynosiłeś się ponad podobnych do siebie
aż w końcu wyniosłeś się tutaj
i co, zadowolony?”, wyje szyderczo
drobiny piasku polerują miskę twarzy.

*

tęskniłem za tobą tak,
że jabłko serca chciało wyskoczyć spomiędzy żeber
i potoczyć się po ulicy, w twoją stronę
szedłbym za nim, uważając, żeby nie nadepnąć
i w końcu zaprowadziłoby mnie do ciebie
chyba, żeby po drodze schrupał je osioł
pychy, głupoty i niecierpliwości
zaryczał wesoło, podniósł ogon i pognał
wzbijając kopytami tuman ulicznego kurzu

*

chcę się otworzyć i chcę się dać zranić
kolce światła wpadają, niesione strumieniem burzowej wody
zaczepiają się na rzadkim sicie żeber
kiedy otwieramy serca możemy poczuć przez chwilę
wiatr wiejący tuż nad naszymi głowami
który łączy wszystkich, choć do nikogo nie należy
który wieje zawsze, nawet gdy nikt nie zwraca uwagi
nawet w najbardziej zapieczone noce.

*

nie wiem, czy będzie mi kiedyś dane
poszerzyć granicę kuli światła
otaczającego nas i nasze sprawy
czy choćby przyłożyć do tego rękę
tak, jak zręczna krawcowa potrafi poszerzyć sukienkę
wiem tylko, że mamy szukać porozumienia
słowa, doświadczenia, słowa dla doświadczenia
kiedy powstajemy z kolejnego runięcia
po każdym „padnij” rozlega się „powstań”
nawet, gdy wydaje się nam, że musztruje nas
wielki, niewidzialny kapral
na placu pełnym gorącego piachu
do samej nocy

*

bądź moja, z rozmachem, z zapamiętaniem
rzućmy się razem na fale zdarzeń
bijące o wysoki brzeg
cóż mogę powiedzieć, cóż mogę powiedzieć
mięsiste przegrody
dzielą nasze serca na kawałki
i dlatego wyobrażamy sobie, że to ciężka praca
być całym i szczęśliwym człowiekiem?
dziś w nocy przywidziało mi się
że strach i cwaniactwo okładają się po głupich ryjach
aż w końcu jeden z drugim miękną, tracą kontury, zapadają się
jak bąble na powierzchni wrzącego budyniu
a my dwoje suniemy w błękitnym powietrzu
w strumieniach, strumieniach perlistego śmiechu –

ROMEK PAZUR
(BEZ WYSIŁKU)

przysypiam w busie z Łapanowa do Gdowa
i z Gdowa do Krakowa
światła i rumor Wielickiej podrywają mnie
turkot Mostu Dębnickiego pod kołami
podnosi włosy na moim karku
tyle razy zaczepiałem te dziewczyny na środku Szewskiej
i pytałem, czy można zaprosić cię na piwo,
że zaczęło mi to przychodzić... bez wysiłku
kiedy spotykałem się z Sylwią, Dziewczyną Października
dopóki nie utyła i mogła już tylko
reklamować wagony restauracyjne
albo z Patrycją, kiedy powiedziała mi
że gra w siatkę w lidze okręgowej
i że leczyła się na nerwicę w klinice przy Skarbowej
ja jej, że interesuję się piłką nożną
i że też mam historię psychiatryczną
to już dwa wspólne tematy
najwięcej ich poderwałem w czerwcu
kiedy długo w wieczór cienie
pokładają się po chodnikach
Zuzkę, która ma siedemnaście lat
ale jest dość rozwinięta, wiesz o co chodzi
mówiła mi, że koleguje się
z chłopakami z mafii krakowskiej
i o takich ekscesach seksualnych i innych
że nie wiedziałem, czy zmyśla, czy mam się wystraszyć
nie chcę z nią wchodzić w bliższą zażyłość
w Klubie Kulturalnym dziewczyny z aspiracjami
w powyciąganych swetrach przy barze
nawet pasuje mi ten spokojny styl
nie mam kasy na naprawdę laski z klasą
dawniej bawiłem się w Pasji albo w Equinoksie
raz o mało nie pobili mnie bramkarze
innym razem naprawdę pobili mnie inni goście
poszło o marki adidasów
dlatego wolę spokojny styl, rozmowy o sztuce
jedno piwo wystarcza na bardzo długo
życie przesypuje się
jak cukrowy groszek słony od potu
wtulam głowę w załom
pomiędzy pionowym słupem i poziomym okapem
nie da się już wejść nigdzie wyżej
stąd można tylko śmignąć w dół
jak będę gotowy, powiem.

_ _ _

rok zawinął ogonem i macha teraz krótkim
jednocyfrowe dni, jednocyfrowe miesiące
i słońce na krótko tutaj zagląda
wilgoć i zapach tężeją w powietrzu
od łąk nad Rudawą sypie drobnym śniegiem
popychasz mnie lekko, lekko
jak szufladkę kompaktu
stawiam opór lekki, lekki
ale zawsze ulegam
księżyc zaszedł, znów jest tuż przed świtem
pierwsi ciecie szurając nogami
wychodzą posypać chodniki szorstkim piaskiem
podczas gdy my wychodzimy z siebie
w gorące, słodkie wnętrze pomarańczy
albo stajemy, zupełnie bezbronni
na rozległym, mroźnym polu
licząc na to, że jeszcze raz się uda
że odnajdziemy się dotykiem
zawirujemy w tańcu
lekko, lekko
drobne muśnięcia znaczą wiele
drobne muśnięcia znaczą szlak na ciele

NIE WIEM O CO CHODZI

nie wiem o co chodzi, ale może się dowiem
twoje ciało pachnie wilgocią i dymem
kiedy zmieniasz się jak księżyc
i przyciągasz mnie, jak księżyc przyciąga morze
aż wzbieram i uderzam falami o brzeg
przestrzeń jest pełna drobnych podpowiedzi
ścięgna rzeczywistości pulsują i drgają
w sufit i ściany walą miotłami
sąsiedzi

_ _ _

wierzę w pustkę pełną Ciebie
jem zupę i myślę o niebie

czy drzewo, padając w środku lasu
narobi hałasu?

przestańże być czarno-białym telewizorem
przestrzeń jest przesycona kolorem

nie bądźże takim cienkim klientem
przestrzeń przesycona pozytywnym fermentem

potrzeba sensu życia
wystaje spod jedzenia i picia

kto zaręczy, że życie nie jest snem
że łódka nie płynie do góry dnem

wierzę w prawo przyczyny i skutku
nie smęć drugiemu, byś nie doznał smutku

podobne rodzi podobne
zwłaszcza kamienie nagrobne

uśmiechnij się do odbicia w lustrze
gdy umysł ci faluje i pluszcze

kot pilnie myje się w żółtym słońcu
czy wszystko nie porządkuje się w końcu

jest światło, co nigdy nie gaśnie
chyba że na chwilę zaśnie

LUŹNE TWARZE AUTOBUSÓW

nikt nie zna fal, na których trwa przekaz
głuche i czarne odbiorniki zanurzone w eterze
aberracja światła ledwo wyczuwalna
obrotowy stół z lusterkami nic nie wykazał
słynne doświadczenie Hendriksa-Morleya-Michelsona
klawisze klawesynu uderzają unisono

i niejeden z krytyków pamięta nazwisko Hendriksa z dzieciństwa
a dziś wszyscy są już habilitowani
i dysponują smutną wiedzą o tym, co stało się
z niektórymi hipisami z Rynku.
chodzi pewnie o legendarnego Psa,
dziś opokę i ostoję krakowskich konserwatywnych konserwatystów.
kogo to interesuje.
legendarny Pies, Dekabrysta, Prorok, Kora i Agnieszka Osiecka
o sory, ta ostatnia nie z tej bajki
zaczepiła się przypadkiem na widelcu pamięci
nie mojej, nie mojej
dziś hipisi objęli wszystkie stanowiska
w państwie i w mediach
na przykład legendarny Warkocz.

gdzie jest chleb, Tuna?
pyta Renata Putzlacher po powrocie z zajęć do akademika
był znowu Warkocz i dałam mu kilka kromek, odpowiada Tuna
ta scena powtarzała się regularnie.
kto mógł przypuszczać
że legendarny Warkocz w pokoju naprzeciwko
planuje przejęcie państwa i mediów
zajadając się chlebem Tuny i Renaty Putzlacher

nikt nie pamięta nazwisk Morleya i Michelsona
ani obrotowego stołu z lusterkami
bo wszyscy byli zajęci wsuwaniem parkopanu
dziś mamy hipisów w rządzie i w kolorowych magazynach
podsuwają mi widelce nie mojej pamięci
„po parkopanie autobusy przez wiele dni miały twarze”
napisał w kolorowym magazynie mąż legendarnej Kory
i to jest jedyny pożytek z hipisów
jaki mi w tym momencie przychodzi do głowy.

WIĄZANKA PIEŚNI BOJOWYCH


1.  Bojówki

mamo, gdzie moje bojówki?
spóźnię się do szkoły
bojówki czarne i kamuflaż – AKCJA
kombi klima i elektryczne szyby w cenie – AKCJA
dwa razy i trzeci raz za darmo – BONUS GRATIS
niespodzianka darmowy upominek – BONUS GRATIS
TYLKO DZIŚ
tłusty miś


2.  Nic pięknego

„Wolałbym już mieć na imię Romek.
Romek brzmi krwiożerczo.”
(K. Jaworski)

otwieram telewizor, nie ma nic pięknego
jest Bryznej, jest Koko, jest Mandy i Christina Aguilera
doprawdy, wielkie są postępy klonowania
od czasu owcy Dolly
wiosna, drzewa robią karuzelę,
świat uparł się grać pieśń o siedmiu zbójach
wszyscy się patrzą i nic z tego nie wynika
tylko im włosy rzedną
masz pianę w uszach mówi moje słodkie kochanie
po goleniu
i tak dobrze, że nie na ustach, odpowiadam
i tak dobrze


3.  Billboardów 2,4

Bóg bogaty w miłosierdzie. proszę, w końcu i Kościół
dorobił się konkretnych kopyrajterów. poproszę
Boga Bogatego. przyjemność jedzenia
bez wyrzutów sumienia. jak Boga ckiego.
codziennie taniej i pyszniej. czterdzieści osiem
lamp i dodatkowo osiem na twarz. i sześć lat
na perforację blach (przez castingi przeszedł
praktycznie jak burza). jak wzBogaconego.
(o 47% więcej od zwykłego Boga).


4.  Nieszczęsne ochędóstwo

dziewczyn przekładających
z półki na półkę w sklepie dwudziestoczterogodzinnym
o czwartej nad ranem

DWAIKU

chłopi śpią po dniu pracy łamiącej grzbiety
szoguni się szogunią
wszystko na miejscu

młody księżyc wstaje ponad gościńcem
urzędnik odrzuca teczki, jest poetą
krzyczy z radości

WSZYSTKO ZA JEDNOŚĆ

kto pierwszy pisał wiersz o SMSach?
kto pierwszy pisał SMSy wierszem?
jakie to dziś ma znaczenie?
linie stożków zbiegają się w ostrzu szpilki
obecność rzeczy przeszłych i przyszłych
obecność teraźniejszych rzeczy
gonią się i przewracają
i tarmoszą jak brykające szczeniaki
Eliot też tu jest, w swojej czapce z daszkiem
z przypiętym wizerunkiem świętego
na odznace, którą brodacz chce mi sprzedać
za dwa złote na ulicy Zacisze
nie chcę odznaki mówię mogę dać złotówkę
w takim razie mówi popilnuję samochodu
i rozchodzimy się w miarę zadowoleni
w miarę, w miarę
między pamiętaniem przyszłych rzeczy
i oczekiwaniem przeszłych –

_ _ _

czuć się jak skasowany bilet
jak szósty nos Michaela Jacksona
jak wiersz, którego czas jescze nie nadszedł
albo tak się pociesza
przecież obracałem się już w eleganckim towarzystwie,
mówi sobie
nieskomplikowana radość czy zwyczajny smutek
to raczej temat dla prostszych odmian poezji i muzyki
nowa szczerość i nowa prostota
na nowej płycie U2
choć nie są już, nie są tacy przystojni
jestem kimś obcym we własnym życiu
mówi sobie
tłumaczyć język komunikatów na komunikant na języku
nie odchylaj głowy w tył, bo przywrze do podniebienia.

NA PRZEDZIE KROCZY BELINDA Z WIELKĄ STOPĄ

i nieuchronny Karl Gustaw Jung ze swoimi rysuneczkami
„oto istota duchowa, która ukazała mi się w piątek zaraz po spacerze”
wszystko dobrze, panie Karolu
gwiazdy machają nam poprzez przestrzeń
w każdej chwili inne, choć w tych samych miejscach
a wystarczy wybrać się z wycieczką
śląskich górników na wczasy w Hurghadzie
żeby zobaczyć Oriona, jak wyleguje się na boku
zamiast gonić po lesie i celować z łuku

wszystko przemija i wszystko się zmienia
w tym świecie pod księżycem i ponad
słońce rodzi się każdego ranka
i nigdy nie mówi „jestem Słońce”
pod każdym kamieniem kryje się nauka
choćbyś jej czasem wolał nie odszukać
choćbyś się potknął i stłukł sobie goleń
pod każdym kamieniem czai się podpowiedź

duchy przeszłości podają ci ręce
potrzebne ci jednak własne ręce
żeby wydźwignąć się nad poręczą
w szesnastym wieku pięknie grali na lutni
w siedemnastym pięknie opisywali rozkład ciała
to cię może podnieść na duchu, ale
nie odpowie za ciebie na pytanie
gdy słońce znów wyskoczy ponad szaniec:

_ _ _

usiądźcie panowie i posłuchajcie
panowie usiedli, posłuchali
i wypłakali trzy rzeki do tej miednicy:
Kocyt, Acheront i trzecią rzekę
której nazwy nie pamiętam
może być Wisła
ostatnio wałkonię się niezwykle starannie
uważam, żeby nie wypłakać
niczego podobnego do pracy
tylko wolny czas czyni człowieka człowiekiem
o tym wiedzieli już greccy myśliciele
czytam wyłącznie, czytam wyłącznie
wiersze młodych poetek
i poetów, którzy dawno umarli
jestem bardzo stary w porównaniu z Martą P.
i bardzo młody w porównaniu z Morsztynami
jednym albo obydwoma
jestem bardzo młody i bardzo stary jednocześnie
jest w tym jakaś sprzeczność
zatem nie istnieję
orzekło kilku greckich myślicieli
mieli za dużo wolnego czasu
ja mam za dużo wolnego czasu
Kocynt i Acheront płyną w koło
Wisła przesuwa się stąd–dotąd
ogromna chmura nakryła krajobraz:
pole rzepaku za rzeką płonie blaskiem

BONSAI

nie wziąłem zegarka
a jeszcze mam trzy sprawy na mieście do załatwienia
przednie koło roweru przejeżdża przez kałużę z lodem
droga hamowania wydłuża się niepomiernie
pora roku, że jeszcze da się jeździć
tylko zapięcie na zimnie sztywnieje
jak dramatyczne węże Laokoona
wiem, że na razie to nie ma większego sensu
ale pewnego dnia
słowo „niepomiernie” zostanie bohaterem
drugiego etapu popularnego teleturnieju
i powstanie gra komputerowa
a potem ścieżka dźwiękowa
na motywach rodziny Laokoonów
i będę mógł dołączyć do głównego nurtu kultury
czy raczej główny nurt odnajdzie mnie
siedzącego w kucki, nie ruszającego się donikąd
pielęgnującego pogięte drzewko bonsai urazy
potrzeba mi jakiegoś prawdziwego przedmiotu w kadrze
jak zapalniczka albo cynfoliowa torebka po chipsach
dopiero wtedy widać, że to drzewko bonsai
a nie rozdarta sosna
na przykład

RZUT POTOCKIM

Wacław Potocki, Wespazjan Kochowski, Józef Baka
słowo zapisane na kartce powinno nakłaniać ku dobru
„to jest retoryka, to nawet nie jest wiersz”
marszczy nasadę nosa profesor B.
w salonie na tapczanie u redaktorowej M.
wracam do domu, czytam teistów, choć sam kafeista,
jak oni czytali pogan
słowo zapisane na kartce powinno zadziwiać, bawić, uczyć
i nakłaniać ku dobru
„nie mam czasu na trzecią ligę” mówi poeta Kuba
w księgarni gęstej od poezji
„to nie jest poezja, to nawet nie jest wiersz”
znów ten cytat z czcigodnej poetki S.
która też chyba cytowała kogoś
a może nie

zróbmy dil: weźcie poezję, zostawcie retorykę
i weźmy zostawmy już spory te
weź zostaw, weź przestań
a w Krakowskiem nawet weźże przestańże
nie ma jak dzień, w którym jem, piję i wdycham retorykę.

ZDZIWIONE OCZY

zawód: przywieranie.
w pocie ciała.
głód nowych wrażeń,
niegasnące ognisko.
to bucha w górę, to pełga.
„kurde, jedliście kiedyś kawior,
wiecie jak to smakuje?”
„jadłem kawior, na statku w Rosji
niezły, kurde, odjazd” mówi jeden
„osiemnaście baniek za kilogram,
nie dałbym tyle nawet, jakbym wygrał
w totka, prędzej bym sobie zrobił
kanapkę z tuńczykiem, wiesz o co chodzi”
mówi drugi.

TYGRYS! TYGRYS!

wstaję rano
ze słowem pod klapami uszu:
konioktóralizm
konia którego kradzizm
wstaję rano, jestem starszy
ale czy muszę być bardziej namolny?
„cwana gapa z kolegi, cwana gapa”
mówi Baran do Bodka
dopiero się poznali, Bodek
przeczytał swoje wiersze z estrady
podziwiam szybkie przeskoki iskier
umysłowych u mojej córki,
u brata Andy – Tygrysa,
u innych młodych ludzi, których znam
osiadam w cwanej gapie swojej
jak piasek osypujący się ze skarpy
starając się ominąć cwaniaka swojego
nie powiedzieć mu dzień dobry
na dobranoc

PRAWDZIWY SKARB

no to zobaczmy, jakie skarby kryje dolna półka:
biorę pierwsze z brzegu i otwieram pożółkłe czasopismo
jest wiersz kogoś, kogo później poznałem
o kimś, kogo później też poznałem
i wielkim koncercie rockowym na Cracovii
na wiosnę '82 roku
szybko przeliczam cyfry w głowie,
miał wtedy koło dwudziestki, ja czternaście
w tym wieku to była różnica
teraz osuwamy się w dół mniej więcej po równo
po równi
najpierw – powoli – potem – coraz prędzej

co za wielki koncert, co za wielkie poruszenie
co za okropne nowofalowe zespoły
których nazw nikt już dziś nie pamięta, i dobrze
obowiązywał wtedy „zakaz zgromadzeń”
jeżeli troje ludzi zgromadziło się w jednym miejscu
mógł przyjść milicjant jako czwarty i wsadzić ich do ciupy
naczelny generał miasta uchylił zakaz na jedno popołudnie
dlatego koncert wszystkim wydawał się wielki
a mnie członkowie okropnych nowofalowych zespołów
dodatkowo wydawali się półbogami
stać tak na estradzie z płyty wiórowej na stadionie
i pykać na prawdziwej gitarze elektrycznej!

chciałem chyba zobaczyć Republikę, ale nie zobaczyłem
bo urwała się wiosenna chmura z deszczem z nieba
więc natura, nie polityka
nie milicjanci w ich pancernych pojazdach
których zresztą było pełno dokoła
bo wielki koncert miał być alternatywną atrakcją
dla dwudziestoletnich młodzieńców, żeby nie podkładali ulotek
i nie namawiali robotników z Huty do pieprznięcia robotą
ale nikt nie wiedział, czy to się przyjmie
przyjęło się, i to jeszcze jak
a robotników z Huty do pieprznięcia robotą
skutecznie namówił nowy właściciel kilkanaście lat później

szczęśliwy w zalewie z głośnych dźwięków
nie widziałem dwójki przyjaciół na koronie stadionu
zresztą i tak bym ich nie poznał
ani nie zorientował się z daleka, że to autor wiersza
i bohater wiersza, też autor wierszy, chociaż innych
poznałem go może z dziesięć lat później
po pokazie filmu „Soul Rebels” w wersji oryginalnej
(już wtedy zaczynałem być trochę Anglikiem z Kołomyi)
zrozumiałem może z jedną trzecią dialogów
ale było dużo rytmicznej muzyki i mi się podobało
po pokazie zaczęliśmy rozmawiać
wyglądał trochę bardziej jak autor wierszy, choć nie do przesady
na ciemnojesiennym podwórku kina Wanda
okazał się sympatycznym i kulturalnym kolegą
z czego się zresztą cieszę, bo to w dzisiejszych czasach
prawdziwy skarb.

WIZYTA
(DZIECIĘ XX WIEKU)

to jest sztuka, bo podobne wisiało w muzeum
szary kurz w zagłębieniach płótna na skrajach
rudzieją tanie farby Van Gogha
tanieją łuszczące się farby Pollocka
mama zabiera mnie do znajomej pani
piją kawę, skóra rozpięta na wielkich gwoździach
nazywa się „Jonasz Stern”.
zbiera się kurz w zagłębieniach
lampki z korzenioplastyki.

PIOSENKI


I

tingilingi wewnętrzne krajobrazy
śmiga cz przez as, obchodzi
pasma wycinania wszystkich filtrów
chochla krytyki praktyki rozumu
konewki konewka krasnoludka
obchodzi, nie obchodzi?


II

słowa, słowa, od nowa
pętla historii histerii histerezy
wysuwa się z prędkością bezmyślności
upadły, moja miła
niech leżą, moja miła
ktoś przejdzie, podniesie
znad brzegu strumyka?

BRYGADA, KRYZYS

jestem SMS-em na twoim ekranie
a ty na moim
zamykasz oczy i śpisz
obraca się czarna płyta
hej! co ci się śni
czarna płyta z kompaktu siedzenia w domu
obudź się obudź się
czarna płyta z kasety jechania samochodem

i mówię że na kasecie jest to samo co na kompakcie
i mówisz że owszem nie jest to samo
i mówię że owszem jest to samo

i przez chwilę dotykamy się
potem zamykasz oczy i jedziesz i śnisz
zamykam oczy i siedzę i śpię.

JEST MIESIĄC CZERWIEC

nic się nie dzieje, nic się nie działa
i nie powstają przeciw ciałom przeciwciała
minęła pełnia, wysechł melodramat
jest miesiąc czerwiec i dzwonią tramwaje
tłoczy się w oknie początek lata
jest łakomczuchem twojego ciała
chodź wyślemy widokówkę w czasy przyszłe
będziemy wspominać naszą tu wizytę
gdzie nic się nie działo, nic się nie działało
i nie powstawały przeciwciała przeciw ciałom.

NIEDALEKO JOWISZA

mówili w wiadomościach:
niedaleko Jowisza znaleziono słone oceany
pod lodową skorupą
słone oceany pod lodową skorupą!
jak podziemne rzeki, to zbliżamy
to znów oddalamy się od siebie
otwierają się i zamykają kwiaty dzienne
księżyc po udanej diecie znowu grubnie
tęsknię do twoich ciepłych, słonych oceanów
pod skorupą, która bywa lodowata
co tylko dodaje smaku tej planecie

film o mutantach, efekty specjalne
szokujący makijaż
niepotrzebne i tyle
wieczorne niebo błyszczy nieziemskim fioletem
pagórki na horyzoncie drżą w oczekiwaniu:

ZMYK

coraz mniej pogody i niepogody
coraz większe zadłużenie ciała u tlenu

znów przemieszczam się
ziemia parzy mnie
mazurski asfalt przez podeszwy trampek
szosa na przestrzał w szpalerze drzew
parzy mnie granit Trøndelag
trollowe lato, dwadzieścia pięć godzin słońca na dobę
parzą w stopy piachy i żwiry
Abu Gharadig, Abu Sennan, Ras Qattara
skorpiony skwiercząc zmykają w głąb ziemi
parzą zawiane śniegiem
wertepy Szklar i Jerzmanowic
rwąca rzeka społecznego obyczaju
nie daje rady ich schłodzić
moich stóp albo wszystkich tych ziem
tlących się pod nogami
czy nie przyszła pora zająć się wiekiem średnim
średniej klasy zajęciem na średnim stanowisku
średnio pełnym średnich aspiracji

pali się pod nogami od morza do morza do morza
płonie mi czapka na wyprostowanych włosach –

DNI JAK SAŁATKI I DZISIEJSZE CZAROSTWO

wszystko jest procesem, spoko
wszystko się staje
jeszcze więcej się zdaje
w biegu przez wydmy
ochronne zalesienia
pasy poligonów
poniemieckich postradzieckich
z ćwiartką arbuza
na wyciągniętej ręce
o pół kroku w przód
dni jak sałatki
z połową języka
z magazynu mód
noce wsypy do jaśka
na ruchomych podłogach z teledysku
wokół różowego głazu w ścisku
przywiezionego przez Jaapa i Joopa
z Amsterdamu furgonetką
w brnięciu ulicą Friedleina
przez pełznące chodniki
lodowce Grenlandii
w takt piosenki z Amsterdamu
zmyłkowych korzeni z Moluków
„no, there's no limit”
w srebrnej kiecce i biustonoszu
świty i zmierzchy
ślady po zeszyciu
podaj mi dzisiejsze czarostwo
rytualny omlet OGNIA
i widelec POWIETRZA.

PROSTA HISTORIA

a szalunki z szaleństw? szalowe wyprawy do narciarskiego?
komitet małych ludzików w głowie trzyma na plecach bez snu.

słońce było małe, bo wpadło przez szybkę
obraca się na pięcie i chce wychodzić.
proszę zaczekać, mówię, jeszcze mam księżyc w torbie,
strokowany. energia pływów buzuje w Bretanii
wciąż brakuje bilonu z babilonu.
otwiera Vivę i czyta: „żona męrza stanu”
idzie do kuchni, patrzy: mąrz stanu niedogotowany
palnik pod nim zalany jakimś płynem.
żeby było prosto, nie prostacko, prosi Albert
prosto, prosto, ukochana Milevo
i bach! w sam środek stałą kosmologiczną. energia pływów.
a zlizałbym ci maliny z ud, w środku tygodnia?

SPISZ TREŚCI:


[trzydziesty lutego]
Prosta historia
Trzeszczą druty trzeszczą
1999
(Mógłby być tytuł: Andrzej Sosnowski...)
102 uwagi o dwóch miastach
Wolny błękit
Patrz sercem, a nie pożałujesz
Małe heimaty
[chodź, nie opuszczaj mnie, światło]
W odcinkach
Romek Pazur (Bez wysiłku)
[rok zawinął ogonem...]
Nie wiem o co chodzi
[wierzę w pustkę...]
Luźne twarze autobusów
Wiązanka pieśni bojowych
Dwaiku
Wszystko za jedność
[czuć się jak skasowany bilet]
Na przedzie kroczy Belinda z wielką stopą
[usiądźcie panowie i posłuchajcie]
Bonsai
Rzut Potockim
Zdziwione oczy
Tygrys! Tygrys!
Prawdziwy skarb
Wizyta (Dziecię XX wieku)
Piosenki
Brygada, kryzys
Jest miesiąc czerwiec
Niedaleko Jowisza
Zmyk
Dni jak sałatki i dzisiejsze czarostwo
Prosta historia


No i tak. Po żywiołowo katatonicznym przyjęciu poprzedniej książeczki podjąłem solenne postanowienie poprawy, tzn. napisania wierszy szczerych do bólu i prostych jak szprycha od roweru. Właściwie wszystkie wiersze w czwartej książeczce mogłyby się nazywać „Prosta historia”, ale nazywają się tylko dwa, z czego drugi w każdym bądź razie był i jest dla Justy co ma piękne usta. No i spoko. Zacząłem się umawiać o wydanie książeczki z Pawłem zwanym pieszczotliwie Duniem, ale zanim się umówiłem do końca, Dunio wydał bestseler (najlepszy seler) „Wojna polsko-ruska...” i został najmodniejszym wydawcą w mieście Warszawa. No i spoko. Potem zrobiła się z tego jakaś kolonia z domu dziecka, jubileusz i zebranie różowych buziek jak maliny. No, musiałem poprosić, żeby moją buźkę zamalować, bo nie może tak być. Pomimo, że M. Maciejowski się napracował, za co go niniejszym serdecznie przepraszam.