[Okładka]

Porumb

Poznań 2013

Wydawca: WBPiCAK


Porumb

Gdyby nie

szafki na liczniki
jak gdybym je zobaczył
pierwszy raz
jakbym nie mieszkał przez nie wiem ile lat
zaraz obok
szafki na liczniki

gdyby nie wyciąg z korzenia
białego żeń-szenia
zdumiałbym się do cna

ŚWIST!

Co ja mogę do państwa powiedzieć

Co ja mogę do państwa powiedzieć.
To nie jest naturalna sytuacja.
Ludzie w ten sposób nie rozmawiają ze sobą na ulicy.
Z okna autobusu widać inne napisy na przystanku,
z okna samochodu inne. Chudy grubego nie zrozumie,
jego zadyszki i kłopotów z kupowaniem ubrań.
A zanim wielki się obkurczy,
po małym nie zostanie śladu.
Jechać przez zadymkę, przez mgłę jak przez tunel,
wypatrywać świata w odchuchanym skrawku szyby.
Jechać przez burzę piaskową przewalającą się
w poprzek równoleżnika.
Ludzie tak do siebie nie mówią. Kiedy mają okazję,
raczej zaciskają na sobie zęby, ramiona, ubrania, należności.
Jechać przez faliste płachty deszczu
z pytajnikiem zamiast głowy.
Z hiszpańskim odwróconym pytajnikiem
otwierającym zdanie, drogę w tunelu z szadzi.
Z kropką w punkcie zbiegu równoległych linii –

Smutna pieśń o komendancie kindziuku

pułki maszerują na brzuchach
jak mawiał Bonaparte dobrze pamiętający
kamienistą la cucina swojej matki
i starożytni wtórujący mu z tła
tenorem Jacka Kaczmarskiego:
Galia coś tam coś tam partes tres
a mieszanie, przyprawianie, smakowanie
po prostu necesse est

lecz najważniejszy jest kindziuk,
nasz rdzenny komendant kindziuk
klaunowskie sztuczki Ronalda McDonalda
nie mają do niego nawet startu
już nam wąs trochę siwy
i czupryna przerzedziała
lecz na fantazji nie zbywa, o nie
jak wtedy, kiedy Łysy na strajku
urwał guzik pułkownikowi
z orzełkiem fałszywym bo bez korony
a może to był Długi
bo w każdej grupie chłopaków
musi być Łysy, Długi i Siwy
dowiedli tego naukowo na dżenderach
ale my wiedzieliśmy to o lata wcześniej
najpiękniejsze lata

więc jeszcze raz pierwsza brygada
i coś sprośnego o naszych ułanach koniecznie
podczas gdy niestrudzenie na przedzie
maszeruje komendant kindziuk

lecz cóż to? zdradzieckie portugasyny!
gdy negocjowaliśmy terms of business
w sympatycznym kurorcie na słońcu
wyglądali na szczerych numerariuszy
a oto ich robal plamisty
okazuje się nie Bożą krówką
lecz iście polnym koniem
trojańskim relatywizmu

komendant kindziuk w promocji
po 2,69 zł za tackę
podtapiany peklowodą
szprycowany warzylionem
udławiony bulionetką
oddaje ducha w męczarniach
sześć kilo kindziuka z kilograma świni
w pojemniki
na stos
na stos

Lata migają, to samo:

ściubię grosiki, nudzę młody dekolt kioskarki
o bilet godzinny. Tylko po to, żeby za chwilę
popłynąć na siedem dych za dania neosyczuańskie.
Sześć za zjedzone wypite, siódma,
bo nie zgadzała się suma i trzeba się było zrzucić.

Nikt nie miał ochoty na figle z mafią neosyczuańską
pośrodku starej Ochoty. Nabrano herbaty w usta.
Wytrenowanym przez konkret dżanglę, gdy przyjdzie
negocjować swoje, miny tężeją niejako z automatu.
Ale i tak było przyjemnie, inaczej bym przecież nie poszedł. Prawda?

Prawda. Mocne słońce, mocne cienie padają na bruk.
Wiatr skądś przywleka paragenialne słowa maestra
Maleńczuka z czasów, zanim poszedł w biesiadę total.
Lecz nikt go o to nie wini, nie przy tym stoliku, w końcu
każdy jakoś tam orze swoje huczące morze. Ile zostanę?
Już do usranej śmierci, przynajmniej mam taką nadzieję.

Ale w tym mieście? A, to do ósmej, wieczór.
Tak czy inaczej na u, ktoś mówi. Tylko inaczej się pisze.
Tylko inaczej się słyszy, poprawia Men, słuch napięty jak dratwa
od latawca, co do mikrotonu. Odnaleźć niemożliwą kadencję?
Nigdy nie była zakryta.

Oburzająco

Oburzająco, bezczelnie podświetlone dziś
niebo, i pysznie, z warstwami chmur waniliowych,
cytrynowych, później truskawkowych, jeszcze później
jagodowych, które tu, niedaleko ujścia Rudawy,
chętniej jednak nazywa się: borówkowymi.
A wszystko to podlane granatowym sosem,
z którego skosem sterczą kreski po odrzutowcach.

Wypiłbym je całe przez taką rurkę, razem z
błyskawicami. Ale co właściwie chce mi powiedzieć,
jaki jest jego przekaz? Czy nie zaszkodzi mu
to wyżywanie się w estetyzujących sztuczkach?
Czy nie zatraci z pola uwagi własnej powagi i wagi?
Mgła do ramion, którą przywiało znad rzeki,
w kącie Błoń, koło boiska Juvenii, wyczynia
dzikie srebrne trawy.

Wieże rafinerii

Nad wodą ciemną wysokie wieże
oszołamiają w kłębach z syku.
Chorągiew z gazy? Płomień na kominie!
Girlandy świateł, miasto gotowe
do zamieszkania przez małych
ropolubnych wieżowczan.
Rano, nad wodą jasną
rozmyte krawędzie, wyblakłe rury,
dusze wieżowczan suszą się na drutach.

Wystraszone pieniądze wlewają się

Wystraszone pieniądze wlewają się na rynek opcji
na ropę i wypychają ceny w górę. Ogłasza wymowny
kasander z zacięciem lirycznym. Panika w derywatach
finansowych na derywaty naftowe. Następnie o tym,
że popyt ostatecznie oderwie się od podaży
i skończy się świat, który znamy. A te słowa tutaj,
jak miałyby trafić do ciebie, gdyby nie ropa
i świat, który znamy? Czy zdążą to zrobić, zanim skończy się
jedno i drugie? Jestem gotów wymyślić kilka nowych liter,
jak biskup Ulfilas na misji wśród Wizygotów
w czwartym wieku n.e. na terenach dzisiejszej Bułgarii.
Fascynująca Bułgario, co chwila wstępowały na ciebie nowe ludy
i od nowa trzeba było wymyślać litery na oddanie
odgłosów mających się nijak do świata, któryśmy znali.
Czy to wystarczy? Opiewałbym cię najbardziej zagorzałymi
z chrząknięć, jestem gotów w ekstazie wydawać piski
jak Dale Bozzio z Missing Persons w słynnym
biustonoszu z dwóch misek na sałatkę,
przezroczystych, ma się rozumieć, a jednak wyłożonych cynfolią,
nie wiadomo, żeby podtrzymać konwencję sci-fi, czy w hołdzie
dla hipokryzji podtrzymującej świat, który znamy.

W śpiewającej tankietce

W śpiewającej tankietce walczy polski żołnierz,
inteligentnej, za pół miliona dolarów, przeciwko minom
z prochu i starego garnka po dwadzieścia siedem centów.
Czy hasło punks not dead wciąż jest żywe.
Czy kapral „Śruba”, dawniej załogant załogi alterglobalistów
z Nakła nad Notecią, wciąż jest żywy.
Czy nastąpił na garnek z prochem
jak na węża pięta Adama-Achillesa. Jak to się ma
do reanimacji kultowego rockowego eventu,
gdzie tradycyjnie dominowała ludność z irokezem.
„Kiedy odrzucimy wszystko, co niemożliwe,
zostaje prawda, choćby była najbardziej nieprawdziwa”
– naprawdę, panie Sherlock. „Nie ma pewności,
że jutro słońce też wzejdzie” – naprawdę, panie Hume.

Wojna

Wojna! Szturm na eurodolarze.
Czarna i niespokojna noc obrońców
eurozłotego. Zawierucha unosi chmarę
punktów bazowych, płatków popiołu.
Dziesięć procent komórek mojego ciała
to moje ciało. Reszta to ciało bakterii.
Sto milionów bakterii
na centymetrze kwadratowym skóry.
Kiedy podaję ci rękę,
moje i twoje bakterie dotykają się.
Kiedy głaszczę bakterie na twoich piersiach,
czy cieszą się tak samo, jak my?
Liczne państwo na każdym
centymetrze kwadratowym skóry.
Mojej? Czyjej. Podobno na Romanie Ingardenie
wychowały się pokolenia literaturoznawców polskich.
Aż boję się myśleć o pokoleniach, zajmujących pozycję krótką
na kontynencie mojego policzka.
Dobrze, że nie kupowałem miedzi!

Półki na szklanki, szafki na liczniki.
Nie naciskasz przycisku i nie czekasz na przejście,
nie przechodzisz przez zero, nie inkasujesz dwóch paczek.

(Salon spawalniczy Spaw)

Wpatrywać się w chwile, a one żeby rozchylały liścienie.
Nogi są niewymowne, a przecież nie do ominięcia.
Stać wobec chwil w upale, aż się odbiją
bieżniki butów w rozmiękłym asfalcie. Pieczątka.
Półki na szklanki. Czapki na guziki.
Na wpół leżeć, na wpół się wspierać na łokciach
między udami. Żeby erogenna zona była między uszami.
Śródbłonek, co po rozprostowaniu pokryje
czternaście boisk do nogi.

(Salon spowalniaczy Spow)

Huk słońca, jego przelewanie się przez krawędź dachu.
Patrz,
jak
zapierdala
limonka.
Im bliżej krawędzi
dwustulitrowego akwarium z ponczem,
przechylonego.
Skąd dystans, kiedy tuż kaskada.

Winietowanie

Jeszcze jeden list od siebie do siebie.
Jeszcze trochę i nastąpi niezły obcyk
w jednoosobowej redakcji polszczyzny.
Co nie sprawi, że będzie się można poczuć mniej cliwie.
W ramach ocieplenia uczuć kartki na lodówce
mówią o maśle już wstępnie nadtopionym.
Nie potrzeba słów.
Wystarczy masło.
Kostki po 200 gramów
(odchudzone).
Kartki o cukrze
mają większą gravitas. Po kilogramie. Na zewnątrz
rymują maszyny. Zielone – stronę.
Afatyk Kariny, pytany podczas rehabilitacji
o zwierzęta gospodarskie, wymienia:
kogut, kaczka, kura i kurwa.
Afatyk Agnieszki, nie pytany o nic:
kurwa kurwa
nananana nana nana na.

Czyżyny, słońce,

gdzie w okolicach początku była fabryka domów.
Kiedy sfabrykowano już wszystkie domy,
zostały łopuchy i burzany.
Teraz deweloper wystawił pękate blokasy
w wesołych kolorach, choć za kratami.
A raczej: ogrodzeniem z prętów.
Zatoczony krąg. Dobrze było wymyślać słowa
i tymi grudami, pigułami, kartaczami
ciskać w wielką szybę oddzielającą
jak pomyślał od tak powiedział, jak poczuł od zrobił.
(Wielka szklana narzeczona rozbierana
i rozbierana przez narzeczonych, a co). Aż okazała się
wielką pleksą, sześciokrotnie klejoną
z elastycznym odrzutem pocisków.
W punktach trafienia: jamki i zmętnienia.
Serce w ciapki.

Kaolin

Dymitrowi

Biel, biel, białość, jak by to miało być.
Wysypuje się z trzewi góry
jak trociny z rozprutego pluszaka.

Erozja, wietrzenie, utlenianie.
Klimat zwrotnikowy, suchy i gorący.
Brygada robotników z subkontynentu

załatwia w kucki swoje przedwieczorne sprawy
i wodzi zdziwionymi oczami,
kiedy drapię się na rozprutą górę i zsuwam

po zwietrzelinie. I znowu.
Glin utleniony w glinkę, glinka w nic.
Chyba, żeby się pośliznąć i potłuc dupę.

Dopóki alchemik z Miśni
po tysiącu beznadziejnych prób nie odkryje klejnotu
w popiele. Złamany szyfr. Uwolniona tajemnica.

Odtąd glinka przemienia się.
W szlachetny surowiec. Maciupkie pędzelki
śmigają przez filiżanki, spodki i czarki. Kaligrafują motto:

je ne regrette rien. Nichts bereuen.
Ponad tym – sosny rozwiane w stylu, godnym
mistrzów szalonego bambusa.

Tak, wiemy: już idą pułki w buciorach,
wezmą cacka pod obcas. Ale po chwili
wygasi się piece z ludźmi, rozpali te z porcelaną,

pójdą w ruch maciupkie pędzelki.
I znowu. Nichts bereuen.
Czy nie tam właśnie, zsuwając się

po zwietrzelinie, nie trzasnęła mnie
myśl o konieczności powrotu
pod siwe niebo. Teraz myślę,

że nie trzeba uprzedzać miłości.
Jeśli ma coś do powiedzenia, powie to wyraźnie.
Na nic pośpiech. Ale też: patrz motto.

Kiedy był Murzynem w czasach

Kiedy był Murzynem w czasach Wielkiej
Depresji, ludzie na ulicy płacili mu,
żeby przestał śpiewać i grać, tyle miałem kłopotu.
Bo sękatą gitarą, świdrującym dyszkantem
przygnębiał jeszcze bardziej niż Wielka Depresja.

Kiedy w Lubelskiem zdjął okulary,
ten świat wlał się w niego jeszcze bardziej,
wystrzelił w troposferę, docisnął do kartki,
na której nauczył się palikować swój teren.
Nie przestawaj grać i palikować, tyle miałem kłopotu.

Nie przestawaj wwiercać się w nas.

Ok

Czuję się ok –
oznajmia mechaniczny głos,
trochę straszący, jeśli dosłownie przed chwilą
wysypało człowieka z wywrotki snu.
Przez osiem dni byłem jednocześnie
Iśwarą i Karmapą,
ale teraz czuję się ok.

(Ok to w tym przypadku pojedyncza sylaba).
Można się trochę przestraszyć, dopóki
nie okaże się, że to przyjaciel wysłał esa
przez pomyłkę na stacjonarny
z pawilonu sześć a,
gdzie dochodzi do samopoczucia ok
po ośmiu dniach niejakich zawichrowań.
Reszta następuje automatycznie:
algorytmy i przekaźniki chwytają esa
i bez pudła dostarczają go na stacjonarny.
Uspokajając tym oto skrzeczącym głosem
starej czarownicy, że przyjaciel
czuje się ok.

Imiona

Life, style, and everything in between

chwila T0 minus 6000 lat z okładem; raj:
nieśmiały młodzieniec, który jeszcze nie wie, jak ma na imię
(nie ma mamy ani dziewczyny, żeby mu podpowiedziały,
a tata jest trochę rozkojarzony)
nadaje imiona krowom, ziębom, jakom, skolopendrom
skolopendra to od tej chwili skolopendra
a mały jelonek: mały jelonek.

chwila T0 minus 20 lat z okładem; raj na ziemi, czyli Polska:
słynny poeta po nieprzespanej nocy
nadaje imiona swoim czarnym butom
dwa buty od tej chwili nazywają się jak dwaj inni poeci
(słynni poeci są trochę nudni pod tym względem,
ale i tak ich lubimy).

wreszcie chwila T0; wciąż raj na ziemi, czyli hewen-on-ers.
jedynie język zdążył przez ten czas tu szedow
samowic klamzi slawiknes, co jest absolutli tapmadl,
absolutli fantastik.
nadaję imiona swoim dwóm nogom
jedna będzie nazywać się LAJF
jest to noga życia, po prostu nagich faktów, człowieku
druga będzie nazywać się STAJL
jest to noga piękna, nadającego tej pierwszej formę i sens
a to, co najważniejsze, czyli moja sztuka,
będzie od tej chwili
powiewać pomiędzy nimi.

To jest nieustanny proces

jestem zwykłym człowiekiem, poszukiwaczem prawdy
i że piszę o spiskach, to co? jestem na nie wszystkie odporny?
absolutnie nie. to jest nieustanny proces.
a naprawdę jak się przejdzie przez takie doświadczenie
to nas tylko wzbogaca i wzmacnia.
stracić dziesięć metrów, zyskać dwadzieścia
to doprawdy nic takiego
ale żeby utrzymać jakąkolwiek odległość
trzeba szybować, trzeba szybować, trzeba szybować!

Elegia dla Psa

Przebiega drogę czarny kot
Szczeka za płotem żółty pies
Głębiej i głębiej w zdarzeń splot
W czyimś początku czyjś jest kres.

W lokalu wciąż muzyka gra
Przestrzeń pączkuje, czas się gnie
I nurkujemy raz po raz
Więcej kolorów widać w szkle.

Tuż przed końcem trasa wystromia się, staje trochę dęba. Taka trochę bambuła, kopułka szczytowa. Przychodzi do głowy, że to nie pierwszy wyciąg, który tak ma. Czy to przypadek, czy czyjś namysł, czy potrzeba? Bo jakiś namysł chyba jest. Przychodzi do głowy, że wszystko trzeba umieć. Zupę, obraz. Knajpę, trasę wyciągu. We wszystkie strony ocean ludzkich kompetencji. Pluskanie się w oceanie ludzkich kompetencji. To dość, żeby się zakręciło w głowie. Kopułka szczytowa. Za chwilę koniec jazdy. Koniec, czyli początek. Jazdy w dół. Za chwilę będzie wiatr świstał koło uszu.

Zaszczekał na mnie piękny pies
I przebiegł drogę cudny kot
Nowym początkiem – każdy kres
Czepże się płota. A gdzie płot.

Wiele osób nie wierzy w autentyczność

Wiele osób nie wierzy w autentyczność zdjęć Valerii Lukyanovej.
Dziewczyna ma dziwne proporcje ciała.
A jej twarz przypomina plastikową twarz lalki Barbie.
Valeria Lukyanova stała się hitem internetu w Rosji.
Dziewczyna ma bardzo wąską talię.
Valeria Lukyanova.
Kobieta-Barbie.
Valeria pochodzi z Odessy.
Ukrainka wygląda jak lalka Barbie.
Proporcje ciała ma jak lalka Barbie.
Ma tysiące zwolenników na Facebooku.
Tego typu zdjęcia sprawiają, że internauci wątpią w ich autentyczność.
Mimo to jej profil cieszy się niezwykłą popularnością.
W wyglądzie Valerii jest coś dziwnego.
Kobieta-Barbie.
Czy jej wygląd to dzieło photoshopa?
Sama Valeria uważa się za żywą lalkę Barbie.
Valeria.
Kobieta-Barbie.

(z podziękowaniami dla bezimiennych redaktorów strony www.fakt.pl)

Zima 2012

przez równiny tekstów
przepływają rzeki
białe, ale nie tylko
bo są i czerwone
czy justowanie skopane
czy zeitgeist taki
i czy w tych rzekach
zimują raki

Artysta i jego dola

kiedy
wychodzi
na jaw
jego polifiletyczny charakter,
zwykle
eliminowany jest
z systemów klasyfikacyjnych.

Sałatka z czerwoną fasolą, doskonale!

sałatka z czerwoną fasolą, doskonale!
ocet, olej, sól i trochę pieprzu
w restauracji dworcowej w Lublanie
poczułem się jak stary
wśród kręcących się nocnych duchów
„o czym rozmawialiście z wujem Renkiem?”
chciała później wiedzieć mama
„czy nie rozboli mnie brzuch po fasoli!”
– wypaliłem, rozbawiając wszystkich
potem jeszcze kilka razy próbowałem tego grepsu
ale był już raczej przeterminowany.


(któż nie zasługiwałby na anioła
co go wytrąci z bezruchu
i przesunie widmo do przedziału widzialnego
niektóre kwilą jednak zbyt cichutko)


tak naprawdę pytał jeszcze, czy nie chcę posłuchać
Jefferson Airplane albo czegoś
więc pewnie wylądowaliśmy też w jego mieszkaniu
„nie lubię dżezu”, oświadczyłem, zadowolony z siebie
„to raczej jest rock”, wymamrotał, jakby zawiedziony
że nie udało mu się złapać kontaktu z młodszym pokoleniem
byłem naprawdę za smarkaty, nawet na rokendrola
wsiadł w pociąg do Duino i tyleśmy go widzieli.

Odkąd zacząłem stawiać duże litery na przedzie zdań,
dobrostan spadł mi niepomiernie

Tomažowi, 1941–2014

Patrzę na
siedemdziesięciolatka, na to, co wyprawia na poduszce z mchu
i myślę sobie: to jest po prostu piękne.
Poduszce z mchu, poduszce z ruchu, bez patrzałek
już mi to jest za jedno. Tak naprawdę dzięki za te dioptrie
(i za jebaniutką zastawkę mitralną)
można dzięki nim naprawdę
przeżyć wyrażenie „tymczasowo pełnosprawny”.
Wiedzieć a przeżyć, wiadomo. Rozumieć a pojąć.
Przyjąć. Pmujac.

Goa

Gdzie tylko przyłożyć rękę, zostawiałeś wyżłobione
runy. Na podziw pokoleniom. Jak portyki Nabatejczyków.
A ja: niezborna uporczywość mżawki. Ręka rysująca rękę,
w środku pusta kropka. Nie chciało być inaczej.
Topologia nie puszcza. Filiżanka z uchem, z dwojgiem uszu,
z siedmioma jak w Królewcu. Zapnij kłódkę na Tumskim,
nadaj telegram do wszystkich, bejb w uszatych czapkach,
siedemnastu Jezusów w różnym wieku. Piłujących, strugających,
ciosających w warsztacie u starego. Wyrzezani: Ojciec i Książę wyciągają
ramiona. Na honorowej warcie. Tańczą Łowiczanie. Przed samym
sezonem dostawimy jeszcze sporo więcej, mówi pani opiekująca się.
To ilu Ich będzie, znaczy? Trzydziestu sześciu?
Już sami z siebie wystarczyliby, żeby świat nie przestał istnieć.
Halo, bozon Higgsa, panu już podziękujemy, zwrot przedpłaty proszę przelać
na miseczkę prosa dla Darfuru. A teraz mówisz, że Goa
wyobrażałeś sobie razem ze mną? Muszę to przemyśleć. Zatyka mnie.

Gen-e alogia

Lebiega i niemota mieli córę lebiodę i synka neptyka.
Oblojdra z łajzą mieli oblojzę i bardzo go kochali.
Z jedną Amerykanką jadę pod Rzeszów
wykopywać jej korzenie w lesie. Punkt piąty:
Emily Dickinson i zacieranie różnic
między ekfrazą i frazą, światłem i światem.
Punkt kolejny: zacierka tak w ogóle. Bo u ciebie
nie ma tego piękna frazy, Wojtku. W ogóle
tego piękna nie czujesz. To już jest jazda:
w barszczu Sosnowskiego odnajdywać
skierowane do siebie prywatne wiadomości.
Barszcz-e Kabir. Subtelne pędy barszczu
pną się po kraju. Nie wiem, czy to było do mnie.
Od ostatniego Gierka aż do teraz grają w głowie
Helicopters. Trochę powtórzone po kimś,
jak to u tamtego. Ale tyle się działo wtedy w muzyczce,
że nawet z którejś ręki jest fajnie. Helicopters,
jeden taki strzał i można już do reszty odlatywać
z czystym sercem. Pną się pędy po kraju.
Du du du du du być po prostu jak Cwynar
(Kazimierz, nie Krzysztof). Miąć piękno frazy.


1. Mi ekstaris, sed baldaŭ eksidis.
2. Na strasznym sudzie usim u żopu budzie1.
3. Patrzeć od rana, dobra nasza! laska zjarana,
4. żopa sprzedana. Tylko teraz ten sud.
5. Mi ekstaris, sed baldaŭ eksidis. Preskaŭ
6. kuŝiĝis. Czuję się sietnie.

W poszukiwaniu stajlówki na człowieka bez dystynkcji,
nie mylić z człowiekiem bez właściwości, bo to co innego

Dla Lee Dok-In, 1927–2004

Już mnie zdążyła znużyć, powiem szczerze,
ta stajlówka na kowboja, na powstańca,
detektywa-czendlera czy innego zucha.
Czyli tomahołem (co to jest tomahołem)
równo, sztywno, z bukietem w ręku
i nawet nie drgnie warga. A co powiesz
na stajlówkę typu: dzidzia-piernik
w permanentnym zachwycie tajemnicą bytu
zgrabnie pożenionym z pikantnymi szczegółami
pod patronatem akcji „zdradzać po ludzku”? A, już lepiej
nic nie powiem. Gdybyż odnaleźć
styl-zero, mówienie bez dystynkcji.
Ale czy to nie jest głupiego szukanka.
Jak przystawić słowo do drugiego, żeby na trzeciego
zaraz nie zameldowała się stajlówka.
Położyć sobie but na głowie, uratować kota?
Starebyło. Otwierasz usta – już wielki błąd.
Trzymasz zamknięte – jeszcze większy.
Dorzuca na odchodnym, przez ramię, przez śmiech.

Nadzieje związane z mikrokredytami
jako narzędziem polityki rozwojowej

Ugina się asfalt w upale. Migocą
prężne uda na rowerach. Na chodnikach,
o włos. Liście z górnych gałęzi drzew
puszczają zajączki na szorstkie trawniki.
Słowa nie popchną dziś rzeczy ani odrobinę.
Atomy rozedrgały się i nie ustoją w miejscu.
Z niezmąconym entuzjazmem trzy kaczki
wskakują na zielony kożuch z rzęsy,
wybiegają z powrotem na brzeg. I znowu.
Drobiny wody wokół fontanny
zagarniają kawałki światła i unoszą je.
Niekończący się korowód mikroplanet tęczy.
Chóry hadronów leptonów, rozpylonych w powietrzu,
dziś unisono. Odrzuć kule i idź.
Odrzuć prawą kulę, ulubionego boga, i idź.
Odrzuć lewą kulę, dobranego towarzystwa.
Odrzuć kulę ulubionej idei, nawet gdyby miał nią być
brak idei. I idź. Piękna wmieszanego w dzień
nie braknie. Idź. Jeszcze doczekasz się
orzeźwienia, dopełnienia twardych świateł cieniem2.

Trzecia zasada

przyłożenie policzka do trawy
i przyłożenie się trawy do policzka

rozpłaszczenie policzka o źdźbło
i rozpłaszczenie się źdźbła o policzek

te wszystkie soki tłoczące się w górę w dół
w misternych rureczkach

i myśli okręcające się w prawo w lewo
wokół wypustek ciała

— — —

rozgniecione zielone w czerwonym wgnieceniu
trwająca tyle, co reszta tego zdania
pamiątka z celulozy

Obiadowe blues

Słońce dopieprza ostro, ostro,
zjedz se bigosu, bracie, siostro,
zjedz se gołąbka w locie, bracie,
kiedy nadejdą pora nacie…

Zjedz, siostro, grochu po walońsku.
Po przyjacielsku machnij słońcu.

Słońce podpieprza króla wieprza,
weźże se pojedz, będziesz lepsza.
Weźże se popij, siostro moja,
bo ja już w ogóle nie mam boja.

Popij se siostro, będziesz fajniejsza.
Słońce dopieprza, o resztę mniejsza.

Dlaczego by nie

Pomóż mi śpiewać rozbity dzbanek, wyszczerbioną duszę
w hotelowych dekoracjach, gdzie staruszek portier idiota
wytrzeszcza oczy i szczerzy się niepokojąco.

Powiedz też, jeśli możesz, bogini, jakie zrządzenia
przywiodły zrzędliwego tupiącego jeża na środek asfaltu,
akurat kiedy jechało coś. Że leży teraz na boku, o igłach
częściowo sparciałych, z lilaróż wnętrznościami
rozlokowanymi wokół na kształt w sam raz śliczności
serca z pocztówki. Malowany dźbanku, szepcą zmysłowo
pokolenia, gdy stroszą sitowie na swojej uogólnionej głowie,
malowany dźbanku, głucha jest twoja dudnia, a z pustaci twojej
i Seneka nie poradzi nalać na pochyłe drzewo.

Czy pamiętasz, jak przyszło do ciebie nowe pokolenie,
któremu dałaś karteczkę z adresem w pociągu, bo tak wzruszająco
wyglądał, kiedy spał? A może to nie była karteczka,
karteczkę zmyśliłem, może podyktowałaś adres, a on wklepał sobie
do smartfonu jak dzwonu lub organajzera jak ja cię przepraszam?
Albo po prostu przesłałaś mu myślą po blutucie, dlaczego by nie,
takie rzeczy się przecież teraz zdarzają, że nie idzie nadążyć.

Dość, że przyszedł na adres, akurat kończyliśmy śledzia w buraczkach,
i żeby nie przedłużać postanowiłaś, że idziemy tańczyć
z drugim rokiem prawa, trzecim rokiem prawa i administracji
oraz połowinkami zaocznego prawa, administracji i zarządzania
– impreza składkowa. Na sali okazało się, że jest jeszcze połowa
czwartego stosunków i pierwszego -znawstwa, na krzywy ryj!
Wszystkie laski stoją w kolejce do ubikacji, wszystkie chłopaki
pilnują torebek laskom. Czy w ogóle ktoś tańczy? Ty
z tym Leszkiem czy Łukaszem na pewno, wyglądacie szałowo,
wasze kończyny tak do siebie pasują, uzupełniają się we wspólny rytm
jak na tamtym różowym de Kooningu, któregośmy podziwiali.

Moja kurtka zwinięta w kłębek na kształt zrzędliwego jeża,
wciśnięta pod kinowy fotel w rogu, bo to jeden z lokali,
które chyba tanio biorą fotele z likwidowanych kin i ustawiają je
po kątach, nie ma, jak się najebać w atmosferze kurtuly.
Zaoszczędzam sobie długiego, długiego stania do dziury w murze,
gdzie rezyduje brodaty szatniarz jak drugie przyjście, o którym
nawet niezręcznie myśleć. Wychodzę w świt,
obłażący trochę jak stare tapety, a trochę – inaczej.

Oto utopia. Jakaś istota

Oto utopia. Jakaś istota głaska nerwy czuciowe i palce
same zaginają się na klawiszkach. Bez pośrednictwa
mózgu. Czysty łuk odruchowy. Ha, ha.
A tu: trzeba porumb norać szpadlem.
Tak, napisałem to. Patrz, co zrobiłeś.
Jak się zdenerwowałem
przez ciebie. Muszę chwilę pomyśleć
nad inna narracją, w której to ty mnie skrzywdziłeś,
bo pozwoliłeś się porzucić. A, zresztą. Hej zejdźmy się kiedyś
na klej i słowiczy ogon, co powiesz.

Od tego miejsca zmiana zakresu. Język na stepie
musi być rozmazany szeroko,
choć cienko, po prostu z konieczności. Aby się tylko dogadać.
Bez tych niebywałych słojów w głąb.
Dlaczego nie dość szanują Rybę.
Dlaczego musi wbiegać na ściany, robić karambę,
robić kafkę. Przed kim innym padaliby
na dupę, gdyby zaprezentował 10% z tego.
Do ciebie mówię, chuliganko z Literatki.

Czuwają nad nami

Lecznictwo, wypoczynek, rozrywka. Poszetka w brustaszy.
Czuwają nad nami wypad, ponur i poszur.

Przykład? Małe urządzenie zamontowane w podeszwach butów może już wystarczyć,
by naładować baterię w czasie, gdy będziemy po prostu chodzić.

Szampolion / Szampinion

Szampoliońskim językiem próbuję z rozety
na twojej piersi zlizać klucz.

Sukces!
Na ulicę występują dziewczyny-muchy
w okularach na pół twarzy.

Para złożona z Z i Y to λ x . x Z Y
pierwszy element wyciąga się przez PARA PRAWDA,
drugi element wyciąga się przez PARA FAŁSZ.

Raz się do niego zbliża gąska zielona,
drugi raz zbliża się kolczak obłączasty.

Na dnie lasu,
tuż ponad warstwą mchów.

Kurczak Babel

To jest produkcja biopolityczna.
Przerabianie kurczaków na wiersze.
Przerabianie kurczaków na kupy,

to oczywiście częściej. Więc
i mniej interesująco. Mniej biopolitycznie.
Wiersze, podobnie jak koty,

przychodzą, kiedy chcą.
Trzeba im potem zmieniać żwirek.
„Zbrylam się”, mówi zantropomorfizowany

żwirek. „Zbrylam się”, mówi żwirek
głosem z brzucha niewolnika copywritingu.
Czterysta lat niewolnictwa

nazywało się: złota wolność.
Dzisiejszy dzień niewolnictwa ma na imię:
pokój i dobrobyt.

Wymyślający idee niewolnicy w boksach.
Platon się pomylił. Trudno go winić.
Trudno wiedzieć coś o życiu,

jeśli całe życie siedzi się w jaskini.
Idee trzeba dopiero nawymyślać.
Wysnuć z ciała. Z kurczaka. Biopolitycznie.

Chłopaki nad kurczakiem ciupią w karty.
Może już dość na dziś nawymyślali idei.
Zaglądam jednemu ponad ramieniem,

nad przepierzeniem. Ma trzy damy.
Nie wiem, czy to dobrze.
Mój kolega miał trzy damy i był z tego płacz.

Ja miałem ledwie dwie i był z tego płacz.
Tyle, że nie mam udziału
w niemowlaku in spe. Że kto inny podjął się

tej pracy biopolitycznej. Mam nadzieję,
że będzie szczęśliwa. Mam nadzieję,
że wszyscy będą szczęśliwi. Że urodzi po 17 marca

i będzie miała dłuższy urlop macierzyński.
Uwaga, w tym miejscu następuje moment
społecznej odpowiedzialności literatury. Poinformować

obywateli, że na każdego niemowlaka
urodzonego 16 marca albo wcześniej
przypada o połowę mniej urlopu

macierzyńskiego niż na urodzonego
17 marca albo później3.
Nie wszyscy o tym wiedzą.

Sam bym nie wiedział, gdyby nie. Mam nadzieję,
że wszystko ułoży się dobrze. Najlepiej. Że czelabiński
deszcz meteorów przemieni się w deszcz miłości.

Że deszcz miłości wniknie w warstwy atmosfery.
Bez kuli ognia, bez szkód na budynkach.
Tylko przepiękne kolory dla wszystkich

od początku nieba do samego końca.

Te linijki są dla

Te linijki są dla mojej córki, kiedy
nie mogła się przyzwyczaić do pisania „wziełam”
z ogonkiem, jak nakazano. Próbowałem
pomóc i zaproponowałem,
że o ile dla chłopca z ogonkiem, to i
dla dziewczyny z ogonkiem, może tak będzie
łatwiej spamiętać. Przepraszam cię tato,
we „wziołem” też nijakiego ogonka nie słyszę.
Nihil in intellectu, córko, co zrobić,
kiedy już człowiek wziął i się znalazł w tych
(młyńskich kamieniach), bez (prius in) sensu.

Przyłapałam Czesława Miłosza przed śmiercią

Przyłapałam Czesława Miłosza przed śmiercią,
jak na ulicy Senackiej jadł pizzę z tekturki.

Już nigdy nie będę w stanie
zaakceptować go jako autorytet.

Co tam: jadł. Wyżerał. Rękami. Ten,
co najbardziej miał cenić porcelanę. Nigdy.

Jeśli odrzucimy integralność dzieła i życia,
co nam zostanie? Anomia.

Co mruczysz? Że gdybyś w wierszu napisał
o tym, jak dusisz niemowlaki i zjadasz je na śniadanie?

Po pierwsze, trochę cię znamy
i wiedzielibyśmy, że robisz sobie jaja.

Prawdopodobnie. Po drugie, nawet gdyby to była
prawda, to wcale nie stawiałoby cię

w dobrym świetle.

Po prawej porumb, po lewej floarea soarelui

Po prawej porumb, po lewej floarea soarelui.
I tak już do końca? Do połowy wrośnięty
uprawiam swoje wycia. Gibbon o białych dłoniach
(kuzyn Izoldy?). Nigdy wcześniej nie dotykałem

tak mięsistego błota. Daje grunt. Daję słowo.
Wieczorem z wielkich tekturowych pudeł
wybieramy pizzę rękami
jak zwierzęta.

Ciprian Porumbescu, genialny kompozytor

Ciprian Porumbescu, genialny kompozytor
i dalszy boczny przodek poety Porumbescu,
urodził się w rodzinie niejakiego Golembiovskiego.

Herakliusz Gołęmbiowski, możemy przeczytać,
pod naciskiem otoczenia zmienił nazwisko
na Porumbescu, co znaczy w przybliżeniu to samo.

Iraclie Porumbescu, możemy przeczytać,
zmuszony przez austriackiego zaborcę do zmiany nazwiska
na Golembiovski, powrócił w 1881 r. do nazwiska przodków.

Usunąłem litery: „ł”, „ę” i „w”, które nie mają
uzasadnienia historycznego, możemy przeczytać, a są tylko
wyrazem fantazji niektórych z kolegów współredaktorów.

Porumbel, gołąbek, wzbija się z porumbu,
szybuje w niebo.

Poeta Porumbescu rozrabia w kuchni

Moje ciało jest wygłodniałym zwierzęciem.
Kładzie nos na smudze zapachu.
Wygłodniałe, wyciągnięte, drży.
Odsłonisz mu światło?

Dość, Porumbescu, miałam być fanką
twoich wierszy, a nie rąk pod ubraniem.
Za dużo alko. Co za żena, chciałam powiedzieć,
co na to twoja żona.

Porumbescu na karaoke qawwali

Szukałem cię w kościołach,
szukałem cię w burdelach.
Szukałem cię w mordowniach,
szukałem na salonach.
Jesteś niepojęta.

Nie jesteś człowiekiem.
Jesteś częścią ciała.
Kiedy wciskałaś mi się pomiędzy
dziąsło i policzek.
Kiedy wciskałaś się między
pasek od spodni i plecy.
A potem nie odezwałaś się
przez cztery miesiące.

Wszechobecna nigdzie.
Sama swoją zasłoną.
Nie zaliczasz się do ludzkości.
Część większa od całości.
Jesteś niepojęta.

Deseczki

Zdania jak deseczki. Lekkie i wytrzymałe. Budzące
ufność. Tyle by można na nich ułożyć. Bez grama
kokieterii. Sypania w oczy brokatem i piaskiem.

Zdania jak klocki, paliki. Wygładzone i ciepłe.
Pasujące do dłoni. Poukładane w skrzyniach,
ale bez tłoku. Pachną.

W tej wersji jest żoną A.J., ale nie tego A.J. zasłużonego
tłumacza literatury czeskiej, tylko innego, który pisał wiersze,
potem wynalazł nowy spinacz biurowy czy portal społecznościowy,
a teraz prowadzi bloga bodajże o zupach.

Dzieci te same, muszą być, w końcu wznosi je jak przed procesją
sztandary. Odkąd przestała wymachiwać wewnętrzną dziewczynką,
w sumie mądrze. Ale dzieci muszą być. Tamto powiedziało to,
to – tamto. Dzieci są cwane w ogóle, a jeszcze z taką mamą.

Ale te zdania: pewne, ciepłe. Układające się do ręki.
Jak wytoczone przez morze drewno z wraków.

Porumbescu spekuluje na temat swojego pochodzenia

Myślę, Miłosz, że jednak od tych mniejszości,
które w szumiących trawach słyszały tylko szumiącą trawę.
Dlatego mniejszości, że ci, którzy w szumie traw
zawsze słyszeli szablozębnego tygrysa i odskakiwali
(niechby tygrys był w jednej kępie trawy na dziesięć, rozumiesz)
pozostawili w końcu więcej potomstwa.
Kiedy wyginęły szablozębne, zaczęli słyszeć – Stwórcę.

Zaszumiał porumb i pierzchnął z niego maleńki porumbel.
Nieprzewidzianie dla większości, mniejszości.

Czyja to pieśń

Czyja to pieśń? No nasza, szopska, to wiemy.
A czy mogłaby to być na przykład pieśń szipska?
Nieee, absolutnie. Szipowie nie mają żadnej kultury.
A szapska? Szepska? Nie ma takiej możliwości.
To Szopi wymyślili tę pieśń, jest to pieśń najpiękniejsza.
A gdybym powiedziała, że słyszałam Szipów, Szepów i Szapów
śpiewających na tę samą melodię? Ukradli nam, Szopom, wiadomo,
złodziejskie nasienia. A gdybym powiedziała, że profesor muzykologii
uważa, że to marszowa pieśń szkocka, która w czasie wojny krymskiej
przez Turcję zaplątała się do wszystkich tych pięknych krain?
Uważaj, wiesz? Wszystkim Turkom należałoby podciąć gardła.
Podobnie, jak Szipom, Szepom, Szapom i Szopom. A, nie, Szopi to my.
W każdym razie.

Poeta Porumbescu na szlaku pobudzenia

Nie ma drugiej takiej.
Ten świat jest szczodrze obdarowany.
Równomiernie błogosławiony.
Ale drugiej takiej, nie ma drugiej takiej jak ty.

W długiej ciemnej nocy oddzielenia
Słońca ulitowały się nade mną
i rzutowały obrazy na dno oka.
To jest dom, to pieniądze, to jest dobre jedzenie, mówiły.
Szanuję je, odpowiadałem, ale nie czułem się pobudzony.
Wtedy pokazały mi ciebie
i słowa same z siebie wypiętrzyły się z gardła.

Bez nogi narodu utykam po świecie.
Bez nogi religii pętam się po świecie.
Bez kuli narodu wyskakuję ponad Słońce i Księżyc.
Bez kuli religii patrzę w twoją twarz.

Porumbescu na tropach Herodota

No więc Szipowie zawsze będą chcieli
wierszy o Szipach. Jestem o tym przekonany.
Szopi będą chcieli czytać o Szopach.
Wiersze Etiopów są, jak wiemy, czarnoskóre i szerokonose.
Traków – rude i piegowate. Gdyby krowy i konie
pisały wiersze, ich wiersze miałyby po cztery nogi.

Szepowie i Szapowie odnajdują w sobie haplogrupy.
Coś w rodzaju garbków na chromosomach.
Wywodzą się od starożytnych ludów wojowniczych.
Bo przecież nie od chłopa z pługiem. Dziewczyny,
podobnie jak siusiaków, chyba nie mają haplogrup.
Po tylu stuleciach, kiedy przewalał się, kto chciał,
po tych równinach i w górę dolin, naprawdę każda

ma na chromosomach cokolwiek. Ukazują się
w każdym rozmiarze, kształcie i odcieniu
i zawracają mi w głowie, oj, Miłosz. Jak o tym pomyśleć,
to nawet lepiej. Ponieważ wszystkie są podobnie piękne
(są piękne!), muszą coś powymyślać dla rozróżnienia.

Na przykład: ach, bo te Szipki kochają bibki.
Szopki – zalotne. Szepki – wyrafinowane. I tak
dalej. Lubią powiedzieć: bo my _________,
to tak i tak. A ty bądź człowieku mądry i pisz wiersze
dla Szipów.

Dotyk

Pierwsze przełączniki dotykowe?
W radiach RADMOR z górnej półki
w sklepie ZURT. (Babcia mówiła
„zurit”, jakby z perska, nie wiem, dlaczego).

Potem w niektórych windach
w nowych blokach, tyle, że tam
szybko się psuły i trzeba było
zmieniać z powrotem na plastikowe

guziki. Które z kolei ktoś potem
nieodmiennie podpalał zapalniczką.
Też w sumie nie wiem, dlaczego.
Aż zostawały same czarne kratery i smugi.

Dziwiliśmy się z kolegami: „Jak to?
żeby sam dotyk mógł wyłączać i włączać?”
Wiedzieliśmy tyle o obwodach.
Dotyk nie mieścił nam się w głowach.

Muskasz mnie i bezpowrotnie
przestrajasz na swoją falę. Myślałem,
że tyle wiem. Oto są schody, bezsilny
wspinam się pod twoje drzwi.

Porumbescu szoruje

Bo ja się jaram pustką, Miłosz, zawsze
się jarałem. Jako chyba jedyny na podwórku.
Pustka jako nieograniczona pełnia możliwości.
Zacumować ustami przy złotych brzegach pustki,
dać nurka. Dobrze, że pustka mieszka na parterze.
Inaczej skręcałbym sobie kark za każdym razem,
kiedy wpadam w ekstazę i w nieunikniony sposób
wypadam przez okno. Tak, to tylko szoruję o beton.

Szopski cud demograficzny

Szopski cud demograficzny,
mówi zgryźliwie Porumbescu.
Trzysta lat temu bojarów było
u nas może z sześć procent.

Dziś wszyscy pochodzimy od bojarów,
sto posto, sută la sută.
Nieszczęśni chłopi pańszczyźniani
wyginęli bezpotomnie.

Porumbescu, po co ci ta publicystyka?
Dlaczego nie skupisz się na
wypatrywaniu drobnych poruszeń
w tkliwych tkankach języka?

Daj spokój, Miłosz, nie udawaj,
że nie czytałeś Ryszarda Krynickiego.
Kiedy bardziej potrzebne są ulotki,
piszemy ulotki.

Potrzebne tobie i komu, Porumbescu?
Nie wspominasz o wyższości szopskiej haplogrupy
nad wszystkimi innymi haplogrupami.
Nie piszesz nawet do rymu.

Za oknem maleńki pociąg
wśród porumbu i florii soarelui.
Ciekawi mnie, dokąd jedzie.
Po co opiewać pyłki na szybie.

Ale zgrubienia, zgrubienia, Porumbescu.
Poopiewałbyś chociaż zgrubienia.

Librowszczyzna

To jest liryka maski. To jest z liryka maski przezierające
wnętrze zewnętrze. To jest ściana
oddzielająca dziedziniec Wawelu od skarpy nad rzeką
i te zadziwiające okna: z której strony jest wewnątrz,
zewnątrz? W trzech ścianach są okna komnat
i wszystko jasne: wewnątrz arrasy, na zewnątrz
zadzierają głowy wycieczki. A w czwartej?
czy wilgoć znad Wisły wpada, wypada przez okna
do wnętrza, zewnętrza dziedzińca?

W pożyczonym świetle przeglądam się
w skrzydle bramy. Narobiły gołębie.

Uchylam ci skrzydła drzwi i prowadzę za rękę na pawlacz.
To wczoraj, a dziś leżymy, wstrzymując oddechy.
Nad ranem nadejście ojca, niespokojnego ducha,
i jego prychanie chrychanie teraz przez sen. Na jego
posłaniu pod, na pawlaczu, moim. Na szlaku ojca jest
niejedno mieszkanie i nigdy nie wiem, której nocy
niespokojny go wiatr przywieje pod pawlacz.
Nie byłeś mu przedstawiony i wolałabym, żeby nie odbyło się to
akurat dzisiaj nad ranem. Dlatego udam, że śpię, kiedy się obudzi,
żeby się zbierać do wyjścia z powrotem na szlak.
A ty udawaj, że nie istniejesz. Że jesteś pustym miejscem
bez głosu i bez oddechu. Powinniśmy leżeć bez ruchu.

W którąkolwiek się stronę obrócić, szumi i szumu
jest więcej niż można by się spodziewać. Narobiły gołębie,
to fakt, ale za mało na wytłumaczenie.

Powinniśmy leżeć bez ruchu, a przecież poruszaliśmy się trochę.
Pod wpływem siły, popędu, jak za starego Arystotelesa.
Po Newtonie ciała nawet pod nieobecność siły nie przestają
sunąć przez przestrzeń. Można z tego wysnuć orbity komet
i to jest piękne. Lecz w archaicznym poruszeniu ciał ziemskich
pod wpływem siły też jest swoiste piękno. Potem znów leżeliśmy
w entelechii i pocie. Bez sił, bez ruchu, tylko dysząc.
Z nieprzedawnionym uśmiechem od ucha do ucha.

To są liryka maski i kłąb pustego miejsca w środku.
W ciemno żarzącym się dymie. Jak z pociągu pełznącego
wzdłuż granicy miasta w nocy przeczuwany kombinat.

W którąkolwiek stronę skierować antenę, szum
nie niknie. Inżynierowie sprzątnęli ślady po gołębiach,
lecz uparte mikrofale w paśmie 1,1 mm wciąż tu są.
Jakby nasze ziemskie i niebieskie sprawy
miały mrukliwego świadka. Tło. Prawie doskonale
chłodne. Przenikające wszystko. Oddalające się
spod znad, z wnętrza zewnętrza. Po samo
powietrze.

Przypisy

1. Adam Mickiewicz.
2. Pyszczki piersi wyciągną się do pieszczących dłoni.
3. Już nieaktualne. W następstwie zwycięskiej walki samozorganizowanego społeczeństwa, urlopy macierzyńskie zostały zrównane. Oby tak dalej.

Spis treści


Gdyby nie
Co ja mogę do państwa powiedzieć
Smutna pieśń o komendancie kindziuku
Lata migają, to samo:
Oburzająco
Wieże rafinerii
Wystraszone pieniądze wylewają się
W śpiewającej tankietce
Wojna
Półki na szklanki, szafki na liczniki. […]
Winietowanie
Czyżyny, słońce,
Kaolin
Kiedy był Murzynem w czasach
Ok
Imiona
To jest nieustanny proces
Elegia dla Psa
Wiele osób nie wierzy w autentyczność
Zima 2012
Artysta i jego dola
Sałatka z czerwoną fasolą, doskonale!
Odkąd zacząłem stawiać duże litery na przedzie zdań, […]
Goa
Gen-e alogia
W poszukiwaniu stajlówki na człowieka bez dystynkcji, […]
Nadzieje związane z mikrokredytami […]
Trzecia zasada
Obiadowe blues
Dlaczego by nie
Oto utopia. Jakaś istota
Czuwają nad nami
Szampolion / Szampinion
Kurczak Babel
Te linijki są dla
Przyłapałam Czesława Miłosza przed śmiercią
Po prawej porumb, po lewej floarea soarelui
Ciprian Porumbescu, genialny kompozytor
Poeta Porumbescu rozrabia w kuchni
Porumbescu na karaoke qawwali
Deseczki
Porumbescu spekuluje na temat swojego pochodzenia
Czyja to pieśń
Poeta Porumbescu na szlaku pobudzenia
Porumbescu na tropach Herodota
Dotyk
Porumbescu szoruje
Szopski cud demograficzny
Librowszczyzna


„Zauważam pewien przykry regres w pańskim [że niby moim – przyp. MLB] pisaniu. Wszyscy teraz opowiadają pierdolone historyjki. Naprawdę musiałeś pan [że niby ja] pod to się podpinać?!”

-- Filas