[Okładka]

Sofostrofa i inne wiersze

Kraków 2007

Wydawca: a5


Sofostrofa i inne wiersze

Sofostrofa

Przychodzę do ciebie, rozwinięty jak bąbelnica.
Przelobowujesz mnie swoją piłką.
Tylko ambicja wystaje mi jak kabłąk i łączy
z siatką elektryczną, sufitem dla samochodzików.
Przelobowujesz mnie swoją piłką. Nie jest słupem,

nie jest wieżą, nie łączy chmur z zakurzonym placem,
pyłem w powietrzu, wślizgami w piasku i żwirze.
Widzieć i czuć, jaśniej i więcej, w wieży
poziomej, przenośnej, łączącej
nogi z głowami. O świcie

otwiera się tunel, mówisz, podpływa ryba.
Co to za ryba, co pływa tunelami?
Czy może się popsuć od głowy? Nóg? Pleców?
Tunel, mówisz, przelobowujesz
mnie, wślizgi –

Może

Suche patyki, ciernie, może stara tektura: podpałka.
Niebo narastające od wschodu
było dziś ostentacyjnie puste.
Wyobrażałem sobie, że wzdłuż drogi
stoją porozstawiane meksykańskie kaktusy.
Ale nie było żadnych kaktusów.
Nie miałem nawet kawałka draski,
żeby w nagłym przypadku rozniecić ogień.
Chyba bardziej cię kocham niż lubię,
nie wiem do końca, jak można lubić
ostre i wystające części, które mnie
krają od środka na paski. Albo inaczej:
lubię cię i szanuję, ale musiałbym przeżyć
jakieś chyba przejęzyczenie duchowe,
żeby jeszcze raz ci zaufać.
Co sobie oczywiście wmawiam, bo będę ci ufać
zaraz i zawsze. Tyle się tego pyłu
nawbijało do filtru powietrza:
miał być kremowy jak ściana, jest ciemnoszary
jak skóra nieodzywającego się słonia,
całego w pomrukach zakrytego morza.

Z mierzei

Po czemu drugie odsunięcie?
Sen o kędzierzawym mężczyźnie
z chlebakiem, w Krynicy Morskiej
porządkującym zapiski z Krynicy Górskiej.
Na mieście mówią, że samo przemieszczenie nie wystarczy.
A co z demonem rytmu ucapionym szyi,
chuchającym, rubasznym? Późno,
księżyc kiwa się brzuchem do dołu,
Plejady w wodzie. Wydmy-widma są białe.
Być chełbią, być stułbiopławem.
Mniszek, a może dziewięćsił. Długi korytarz
musiałby być do legendy o Morskim Oku.
Rzucić się z głową i bumf. Masz Stawy:
Czerwony, Czarny, dwa Zielone, pięć Polskich,
staw rzekomy pomiędzy nadgarstkiem i łokciem.
Brązowy motyl ustawia się w poprzek powietrza,
oddech świszcze. Wnętrze szafy
przeszywa lokomotywa. Grot dźwięku
rozwiązuje kolana, uwięzła stopa
między podkładem i szyną. Przewierca mi serce
tęsknota. A może to zakażenie. Na stoku
wydmy – regla – wzdłuż torów –

Wiersz dla Ann Frenkel

Tak, grałam w zespole, póki nasz bandeonista
nie dostał przerostu kciuka. Za dużo ćwiczył.
Ciężko myślom dać pstryczka z powrotem
z krainy lśnienia bez zarysowań. Moje imiona
rozbiegły się na wszystkie strony
w skocznym anagrammento.

Jeszcze podchodzę
do fortepianu jak do wytartego zwierza,
w drzemce. Zaświerzbią mnie palce,
niedotkliwie, na piórku do kurzu. Gdzie wiatr
co spadochroniki szare dmuchawców splecie
z powrotem w żółte kosmyki, w błysku –

co noc

miałem plan, żeby zawijać się
w mokre prześcieradło. znów mnie wzięło

głosić i przepowiadać. w sztylpach
na umyśle. pamięta ktoś kwadrofonię?

pokruszyć ptakom bułeczkę,
bo nie docenią techniki. w maszynie

były tylko cztery ścieżki
ale złapałem jeszcze ze dwadzieścia
od załogi pozaziemskiej

w twoim archipelagu?
w twoim.
różowym?
różowym.

Po czasie znajdujesz
(Alexandria ad Aegyptum)

Tyśkowi B.

Po czasie znajdujesz w kieszeni zmiętą piątkę,
pięć funtów egipskich (hamsa ginija),
niebieskozielony banknot, który czasem
odbarwia się na rudo. Od potu? Nie wiesz tego.
Nie tak długo jechało się pociągiem z lokomotywą jak smok.
Potem długo, długo chodziłeś wzdłuż nabrzeża,
cały czas w gmatwaninie miasta, po zmyleniu kierunków,
(Kto powiedział, że na górze mapki ma być północ?
nikt, a jednak byłeś o tym przekonany),
do wyjścia w końcu spomiędzy zakurzonych bloków
na światło! Błękit! Bryzgi fal na głazach!

Rano, w powietrzu jak zimna mokra wata,
w kawiarni mylisz się i prosisz: Kawafis.

Krótki powiew

Dosyć to niespodziewane – kiedy mówisz do mnie
przez telefon i w tej samej chwili owiewa mnie twój zapach.
Chociaż siedzisz w pociągu, daleko stąd.
Z każdą chwilą
pociąg przemieszcza się po torze, z punktu A do punktu B.
I ładnie zabrzmiałoby, gdybym powiedział, że z każdą chwilą
bardziej czuję twój zapach przez telefon.
Ale to trwa
tylko przez chwilę. Jak szkwał.

Jest elektryczny, proszę

Jest elektryczny O’Hara, proszę pani, na korbkę.
To dobrze, będzie w teatrze pasował do kandelabrów.

Język, w którym nie ma „jest” jest
taki, że go prawie nie ma. Nawet wieczór, który zapada, jest

zapadający.

Równowaga sił

Czy to nie ty byłeś moim zuchem, zabijako
groźnie gestykulujący pod dyskoteką „Equinox”?
Nie dostaniesz mojej komórki, jest stara i obłazi z niej
guma. A jeszcze: nas jest trójka, a wy sami tylko we trzech.
Skończy się na żartach niejasno podszytych
przemocą i przypaleniem komuś przez kogoś
papierosa.

Géant

Hana i Renata rozmawiają po naszymu,
a nazywa się, że są z innych narodów.
Ten chłopak mówi też po naszymu,
może być z obydwu narodów naraz.
Nie wyklucza kariery w dyplomacji.
W imieniu olbrzyma dodatkową trudnością
jest kreseczka „na Suwałki”.
Jeśli wyślę ci zdjęcia z lotu ptaszka,
będziesz mógł mnie polubić nawet bez płci?
Pilnować, żeby każde poruszenie
utrzymało właściwy rejestr i ton?

homage dla Tytusa de Zoo

bez namiętności nic się nie udaje
nawet normalnie wstać z łóżka
no to nie wstaję.
akurat pora, w której się
zdaje, że paruzja to rodzaj keczupu
i stopy świerzbią, aby świerzbieć.
i więcej, więcej w życiu, do kolendry!
nie stać cały dzień, trochę też
siedzieć na murku
chwytać oczami i
świerzbiącymi stopami.

Codziennie memłam, ostrożnie

Codziennie memłam, ostrożnie
zeskakuję z pochyłych schodów.
Czy przy Kazimierza Wielkiego
były naleśniki. Czy w żółtej ruderze.
Tyle łąk zabudowanych, jeszcze więcej
zatrzaśniętych szczelnie w pudełku.
Pod stodwunastką pasł się koń.
Był to koń Kopcia. Na Widoku
pasła się krowa, obok górki saneczkarskiej.
Na rogu Mazowieckiej i Kmiecej
pod punktowcami pasł się koń.
Krowy się pasły na Błoniach.

9 piw dla wołaczka

Kółka krzesła ryczą jak ranny wół, wołek,
tyle, że słuch jest czulszy w ten wtorek,
przesadny jak łypiąca wiewiórka.
Pamiętam most Elżbiety, kobiety
goliły się tam pod pachami już
na początku lat siedemdziesiątych,
mówi w zadumie Wojtek. Nie przewidzisz,
co przylepi się do umysłu dziecka.
Starego też nie, mówię, siorbię łyk.

Die Schapka

W Charlottenburgu dziarscy staruszkowie
enerdowscy z twarzami jaśniejącymi od nostalgii
wymieniają uprzejmości z moim ojcem: und die Schapka?
auch aus Polen? Jeszcze chwila, a będę mógł przysiąc,
że za chwilę rozlegnie się pieśń i okrzyki:
przyjaźń, przyjaźń! Nie wiedziałem, jaki ma być
następny krok ani kierunek. Funkturm,
Funkturm, przynajmniej co do tego zdaje się
panować jakaś jednomyślność. Słodki jest miód,
jeśli akurat nie żądlą pszczoły. To się wydaje
nieznośnie literackie. A jednak pszczoła
w dżemie porzeczkowym była zupełnie tu i teraz.
Tam i wtedy. Myślałem, że połknąłem jakieś ciernie.
Od kiedy porzeczki mają ciernie? Słodkie są sekrety
racjonalizacji. Druhna poradziła,
żebym pod podniebienie wsadził plaster cebuli.
Nie wdając się zbytnio w szczegóły, nie byłem uczulony
i nie zadusiłem się.

gnanie, wyginanie (na pożegnanie)

gnanie, wyginanie
gięcie, wyginięcie

cięcie

skończył się tydzień mydzień
od dzisiaj jadzień

a na naszym koniu jedzie didżej Krecik.

anekdoton

sny szybkie
przez szybkę
prze sącza ją
się

rączo

nie
wyda
rze
niami

an
an
eg
dotami

znów w fili
żance siąpi i
mży.

Kartka od setnika

έα Πάρον και σῦκα κεῖνα και θαλάσσιον βίον
Archiloch

Przede wszystkim więcej możliwości
kosztele na działkach i życie z rzeki rodem – wypad

Czerwone i zielone dachy, żółte autobusy
to chyba droga wprost do Braci Śniętych

Odgłos daje nam nos, zabiera kremówki
na grzbietach zachwyt, w dolinach głowa tuż przy ziemi

Niesie pikniki i jędrne ciało, najlepsza jest woda
w ogóle, w szczególe często zawrotka i gaz

Skąd ten, który nie miał kaloszy na nogach
ma rozpoznać spocony nacisk na płótno i gumę

Nurzać się w koniugacji, wyskakiwać z namów
już nie wiem, z którego kurka leci natarczywsza woda

Jedno jest uzwojenie, jeden biegun
w rozłące nie da rady nawet unieść szkła do ust

Przede wszystkim więcej możliwości
kosztele na działkach i życie z rzeki rodem – wypad.

Dla z serdecznymi

Hej ho! ostra jazdka:
prostopadłościan napakowany dobrami w hurcie
gniecie chodnik aż się odkłuwają łuski.
Tylko ociekające gąbki neonów,

niebieskie, zielone, kwaskowato żółte,
odrobinę przecierają mleczną mgłę.
Idzie się nawet całkiem, patrzę pod nogi
i pogwizduję, cicho. Nawet elektrowóz

w tej wilgoci świstałby jak wilga.
To jednak nie wystarcza, mówisz.
Znikam z oczu, mówisz. Już nie mówię,
rozpuszczam się jak w hektolitrze zupy sól.

Galasjan

Rok plam na słońcu, Charles Mingus
rozciąga się i drze, moje płuca,
totalnie tym razem legalne i puste,
otwierają się i tulą rezerwaty
jednego plemienia po drugim.

Plamy na słońcu, Michel Foucault
w czerwonym płaszczyku idzie po kole
jako aktor-dziecko, gwiazda poranku.
Na wysokości oczu trzymam całą równoważnię
bardzo małych Nadii Comaneci,

z których niektóre już dawno nazywają się po mężu.
Nazwiska to detal. Imiona to dopiero
rezerwaty paproci. Wypustki na spodniej stronie liści,
których imienia nie pamiętam. Powiedzmy że rdzawe,
nieco speszone strupki słonecznego wiatru.

Medytacja na parę cążek do drutu

i Kazimierz w szarej szadzi.
Mężatka, ciemna blondynka, kocha się
w tobie, mówi Cyganka, i jeszcze:

Martwa woda w podziemiach twego domu.
Dwa złote wystarczą ledwie na wyjawienie.
Żeby odczynić, połóż, połóż tutaj.

Musi wystarczyć kogut z ciasta chlebowego.
Musi się autokar złożyć w uliczkę.
Kiedy rozciągnę oczy jak Chińczyk,

widzę ścianki leja, wargę leja
i kotłowaninę na przecięciu
leja z niebem, sztywnikami z drutu.

dziki piwowar

w taki dzień wszystkie pieśni są pieśniami z fuzli,
nie robią mi na zasadę przyjemności

uważa się je za współczujące i skromne,
wzbierają żałościwie jak balony helem

wielka pycha pokory z babilonu,
dźga łopuchy, borowiny, ma za złe i tkwi.

Koń, który mówił językami Zachodu

Podobno koń ma coś z okiem
i tylko dlatego pozwala się dosiadać.
Że jeździec, którego widzi, jest większy.

Podobno to niezły pomysł,
żebym wymieniał słodkie żarciki
z nowymi dziewczętami, a stare, wkurwione,

zbywał wyrozumiałym milczeniem.
W ten sposób zawsze będę się cieszył
tym, co najlepsze. Ale nie będę zadowolony.

Mam bezdennie rozdęty apetyt
i kij. Odezwę się do was już z nocy.
Wygiąć się jak S albo wyprężyć jak I.

W każdych warunkach, dosłownie z palcem.
Ale sama litera nie wystarczy. To wiemy.
Ale wiedzieć a widzieć. (wiederholen?)

Resztę podeprę.
(ich weiss nicht) Nie jestem biały.

Jestem masywny jak spektrometr,
tak samo rozdzielam (stringi?)
strugi kolorów.

Eukaliptus

Dobrze przykrywa? Niedobrze przykrywa.
Liście ustawione krawędzią do słońca. Jeżeli chodzi o cień,
równie dobrze mogłoby ich nie być.

Ten wtorek, bardziej jak worek,
coraz bardziej przypomina pułapkę na sny.
Jeden kierunek: od alkaloidosa

do multum kart i formatów? Z którego świata?
Powarkują psy na kryształ piękna, zazdrosne o
jutro węszą w minimalnym stopniu. Więc prawidłowo.

W miejsce jambu irracjonalne spodnie mogą być.
Śpisz, Franek? śpij.

Wszystko usprawiedliwione

Wszystko usprawiedliwione, co służy
przywieraniu, nawet akrobacje na drabinie
w Dniu Strażaka? Czekamy jeszcze na pożar,
na razie drużyny uczestniczące:
prosimy wyłączyć kurtynę wodną.

Jedenastego dnia o jedenastej godzinie
to moje ulubione święto, bo takie wolnościowe.
Pęcherzyk odrywa się, ciałko żółte
w maśle. Owale na dopalaczu,
na kołdrze w sadzie. Spadają śliwki,
pac, pac, nie wyciekniesz mi już.

Prawo

Słowa ptaki z sadzy, wiatr zanosi je
na zagony kapusty i kopru.
Po latach daje się ustalić proste fakty:
jak kiedy jedliśmy szparagi z tartą bułką
i oblizywaliśmy sobie nawzajem kąciki ust.
Biwak pod skałami, nawet bez namiotu,

tam, gdzie rozwidlały się autostrady
jak nowe wcielenia spławnych rzek.

Będziesz o niej pamiętał jeszcze długo
śmieje się Tomo na fotelu obok.
Siadamy z przodu, zaleta tanich linii,
wszyscy raczej przechodzą do tyłu,
odruchowo omijają klasę biznesową,
ale tu nie ma klasy biznesowej.

Zaleta pana Bousby była taka, że dał nam serki.
Zaleta grubego Włocha z kampobusem,
że podrzucił nas prawie trzysta kilometrów.
Wada: zdążył opowiedzieć ledwie do połowy
jak papież, mafia i CIA rozmontowali komunizm,
chociaż nadawał cały czas.

Zaleta szparagów z tartą bułką była taka,
że oblizywaliśmy sobie nawzajem kąciki ust.

Kiedy wiersz się kończy, czuję zapach manny,
mówi Tomo. Kaszkę mannę, pieluchy z tetry,
gotujące się w ocynkowanym garze, dawno stąd.

Drum’n’Ass

Brudne, porozciągane w czasie stopy
i czyste blachy to podstawa? Nie wiem tego.
Od rana byłem podmalowany. Minią.

Od pewnego momentu przestaje się ćwiczyć.
Od pewnej chwili nie robi się prób.
Robi się próby przed setem później

próbuje się podczas seta.
Zawiążę ci chustkę na głowie.
Bity i lupy od pewnego momentu

ma się w głowie wchodząc do studia.
Jestem twoim pasterzem majtki
nie będą dzisiaj potrzebne.

Brat

Musiałem odwrócić łóżko głową w drugą stronę,
żeby się przekonać, o ile lepiej było w pierwszą.
Turlać się po pościeli jak zażywny mors.
W celowniku miałem już tylko twoje włosy.
Kulkownicą do lodów wystrugałem jamę
tam, gdzie normalni ludzie mają serce.

Czy mam myśleć, pragnąć, czuć,
czy też pragnąć przestać czuć,
czuć, że czas pomyśleć: koniec pragnień?
Kiedy nadepnie cię koń, nie musisz brać jego nogi
i nadeptywać się drugi raz, poucza Księga Wzdrygnięć.

Lot na odległość, od zmarzłego stawu pod Rysami,
jak pingpong wystrzelony z haubicy. Hau, hau.
Inne mi odgłosy zamieniają nogi w sznur.
Sznurują i smarują, tak. Gdyby w chlebie było biało,
przylałbym bochenkom. Gdyby w grążelach – grążelom.

Czy może grążlom? Niepokoi mnie to. I dalej:
na telefonie Krzyśka leżał łupież. W każdym razie coś
jak pokruszone miniaturki gontów.
Przepychali się mnisi new age, norweski psycholog,
i te kobiety, co postępując za kosiarzem grabią pokos.
Najważniejsze, że wszyscy oni mogą mieć rację. Np. mój brat
zjada całą delicję na raz i faktycznie jest niecierpliwy.

Pochód rohimirów konnych w komisie przy Mikołajskiej

I

W powietrzu nici ludzkich postanowień
Siły ptasie obsiadają pomnik
Dosłownie srając na wykopy-przepaście
Odwieczny remont wzbudza echa w czaszce
Dy-dy-dy recytacje anafory młota
Nawet w wyrwaniu ze snu przed północą,
Który jest ze wszystkich najzdrowszy, to wiemy.

II

Wysyp śrub spomiędzy dziąsła i policzka
Nie mam ambicji, żeby rąbać wywód
Skąd się tu wziąłem i do której będę
Znalezione, wystrugane, które to gołębie
Które mają furkot z ostrej blachy
Z której duch a z której zaduch
W którą stronę rozpęd, rozminięcie

pan X

kobiety sefardyjskie podają zdezelowanym mężczyznom
niewykrywalną truciznę, uaktywniającą się
podczas zetknięcia ofiary z solą, cukrem bądź nabiałem
pisze pan X na schludnych kartkach przysyłanych na adres
dzieje się tak po wyroku sądów kapturowych
pod kierownictwem pana Glusicy, przewodniczącego odłamu
sefardyjskiego w Słowenii i byłej Jugosławii, następnie w Poznaniu.
śmierć następuje pod pozorem zawału serca albo tzw. „raka”.
kiedy zorientowałem się, że partnerka (prawdopodobnie
Sefardyjka z wykształcenia) podaje mi niewykrywalną truciznę,
zaczynałem biec. biegłem prosto przed siebie, bardzo szybko,
przez kilka albo kilkanaście minut. w ten sposób
poziomy trucizny we krwi ustalały się, ustawały skoki ciśnienia
i dalej żyłem.

ze środka wysuwa się miękka łapka

ze środka wysuwa się miękka łapka,
jakby kocia, i trąca. wytrąca.
słyszałem, że brzegom puszczają ściegi
a środek nie wytrzymuje.
traci wytrzymałość, osłabiony sekretem
tego, czego nie wolno mu wypowiedzieć.
nie jestem do końca przekonany. może być nawet
Puszcza Knyszyńska, może zupełnie nie być żaglówek
a domki mogą być z dykty
i spłowiałej ceraty. póki jesteś tutaj,
jakie tam peryferie.

Nowe odcinki Timbuktu

Dawali w głowie film o tobie, ale już o takiej porze
że naprawdę nie dotrwałem.
Myślałem,
że mignął mi Rimbaud, ale nie, ten był w Adenie,
na drugim biodrze Afryki. W Timbuktu tylko ty.
Poczekam, aż powtórzą, bo na pewno będą.
Pełne gracji i okrutne koty skradające się
tuż poza zasięgiem ruchomych płacht ognia,
turkotu bębnów,
którymi miejscowi
będą dodawać sobie animuszu.

Morze Śródziemne

Miękkie słońce przesącza się przez liście
drzewa cytrynowego, jakby to była pieszczota.

Poczytaj Durrella, to dobra proza,
radzi mama. Nie chcę się tego tykać.
W końcu Capodistrię zabili, a Capodistria to ja.
Za dotykanie Justyny. Gdzie nie potrzeba.
Potem podobno znowu ożył, a może miałem
kiepskie streszczenie? W każdym razie: nie jadę

na żadne polowanie z twoim mężem! Choćby to była niedziela
i taki błękit, że chce się na zmianę śpiewać i trząść ‒

Komety

Nasze trajektorie przybliżyły się i tyle.
Możemy wrócić do wymiany żarcików
i świeżych wiadomości meteorologicznych.
Chociaż przyćmiło mnie, kiedy zobaczyłem,
jak odchyla cię to, co naprawdę chciałem powiedzieć.
Dziś w nocy śniłem, że wracam do hotelu w Kairze,
i nie do Hiltona, tylko jednego z tych
niedoszorowanych hotelików w dzielnicy Maʿadi.
Powietrze z zawieszonymi drobinami hałasu i skwaru.
Osiadającymi na rzeczach, natychmiast przemieniającymi się
w patynę wieków. Łodzie na Nilu powiewające żaglami
ze spatynowanym napisem „Pepsi”. Ciemność
jakby ktoś pstryknął przełącznik. W jednej chwili orszak weselny
ogarnia ekstazą trąbek i bębnów całą ulicę.

W Meteorach mnisi zjeżdżają na linach
z koszykami po chleb. Meteor wpada, nie w mnichów,
w dinozaury i dziwne opancerzone ryby. Może być, że wszystko
jest dla ludzi.

Miałaś kuzyna, ujeżdżał riddimy

Był jak ciasto na bułki,
wzruszony i rozpulchniony. Półka jego ramion
była istnym tarasem zalewowym.
Mogłaś w nim się zagnieździć, zagościć,
zagnieść. Grzmi czy brzmi? Głaska czy błyska?
Na wiadomość o pełni wiszącej za wieżą wychodzę
spomiędzy spoconych ludzi, z ulgą. Zgęszcza się?
czy cykają nam fotki – osobno? Chyba machnę się
ot tak, piechotą, jedną z tych śliskich ulic z torami.
Praktycznie wszystkie mają tory i wszystkie są
śliskie. Ślicznie.

Maków

To jest moje pismo obrazkowe do ciebie.
Wszystko co mam, odkładam na potem.
Aż robią się sągi i są na półtora człowieka.

To było moje ślubne drzewo. Półtora kubika
rozsztaplowane przez nie wiadomo ile,
aż uwiózł je obcy. Jeszcze się pytał,
czy nie mam czerwonego stanika, żeby przywiesić
na fosztach z tyłu. Śmiałam się, ale tylko od zewnątrz.

Powietrze było, jakby przezroczyste
i trzeszczące na zgięciach. Babia wysuwała łeb
tylko na chwilę i zaraz znów się łyskało.

W deltę

Sny nawołują się: emszi, kosumak!
(Jak kairski ulicznik i całkiem wulgarnie).
Właściwie nie do powtórzenia w lepszym towarzystwie.
Moja noga raz po raz postaje
jako kula albo szczudło.
O, gdybyż taniec i śpiew ‒
Na balecie o Olafie Ostesonie, co długo spał,
właśnie tak zrobiłem: drzymłem se.
Ale nawet w najdłuższym śnie
nie przypomnę sobie, gdzie
mgła ciągnąca znad kanału skrapla się
w listki papirusów, kontynent,
co uciekł tobie. A może mnie.

jesteś przestrzenią, jesteś gekonem

jesteś przestrzenią, jesteś gekonem
jesteś wszystkim tylko nie prostotą i spokojem

pod parasolkami zasnuwasz niebo
pod półtajnym numerem rozsuwasz story

co zrobić z takim wynalazkiem?
zacząć od piłeczki do ping-ponga, od obcasów?

bulgoce i wre pod pokrywką
mija wrzesień, poranki chrzęszczą, to samo

utytłany czy nieutulony
wkręcałbym się w odspojone warstwy

w komorze bezechowej
spadałbym jak suchy liść.


Oto tu kończy się Sofostrofa, a zaczynają Inne wiersze.

dla Moniki i dla Maćka, z dziką przyjemnością

Gdyby dziś wieczór ktoś zapytał mnie, co robię
odpowiedziałbym:

Pan Cwak-Cwibak, stołeczny birbant.
Pan Cwak-Cwibak, stołeczny birbant.

–  stołeczny? to nie brzmi jak stołeczny birbant!
–  no właśnie, w tym cała bida. szło oczywiście
o królewski stołeczny kajzerysie-keniglisie
prapolski Krakau. tylko mi brakło pojedynczego słowa.

–  ale po co pojedynczego? niech to się rozwinie
w kolejnych wersach, będzie suspens większy
–  może masz rację. może tak to spana
tadeuszować, jeśli łaska
–  i wal homeryckie porównania, one się nadają
do birbantów

–––––ale dość tego cwibakowania
renenesansowe przypory jak grzbiety
pionowe jakichś zamkniętych książek
(–  i tu można by wspomnieć, że od południowo-wschodniej strony Wawelu
te piaskowcowe przypory, zatem stołeczny nie z tej stolicy, co zaraz się myśli
–  ok)
do których otwarcia potrzeba by nagłej
skoczności umysłu, od której nie byłoby wstyd
Joannie Salamon. Pan Cwak-Cwibak!

stołeczny birbant, szedł zagarniając kolejne obszary pamięci
bo trzeba doprawdy szczególnego rodzaju pamięci, jeżeli się chce:
1. rzucenie garścią żwiru 2. nagły przypływ
uznania otoczenia po wyszarpnięciu nieświecącej lampki
ze sznura choinkowego i skręceniu palcami
pozostałych po wyszarpnięciu drucików 3. zapierdolili mi dekiel,
ale i to tylko ewentualnie, resztę, 4., a może i prawdziwe 3.
zagarnął Pan Cwak-Cwibak! stołeczny
birbant. – zapierdolili mi dekiel
–  co ci zrobili?

–  zapierdolili mi dekiel i musiałem odkupić dwa dekle
od Tremora. a to jest, wiesz. siedem.
a to nie z innego powodu, tylko z takiego,
że kiedy z jednego dekla zagrzmiał chór męski
a z drugiego wręcz żeński, ze szczególnym uwzględnieniem
sekcji instrumentów tłuczonych, w krótkim czasie zrobiło się
tak: „tam-dzwoń”, „tam-dzwoń”, „do PANA CWAKA!”
„tam-dzwoń”, „tam-dzwoń”, „do PANA CWAKA!”

po drodze przypomina sobie prawdziwe 3. (bo jednak było inne)
i 4., ale znów zapomina. Pan Cwak-Cwibak!
stołeczny birbant idzie   s t u k a j ą c   –   p o w i d o k i e m   l a s e c z k i
na co laseczki troszeczkę może stropione
z przyspieszonym stukotem znikają za rogiem. mam nadzieję,
że pielgrzymka do mężczyzny kręcącego deklami
zalicza się do dbania o warsztat? wszak w Radżastanie
na każdym rogu stoi grupa i z całej siły krają na trąbkach i naipaulach

(–  krają jest ok.
–  serio? tego nie zauważyłem. w takim razie muszą wylecieć naipaule.
krają zostają, wylatują naipaule)

mam nadzieję, że pielgrzymka do mężczyzny kręcącego deklami
zalicza się do dbania o warsztat? wszak w Radżastanie
na każdym rogu stoi grupa i z całej siły krają na trąbkach i czynelach
po drodze przypomina sobie, jak mężczyzna pochylony nad gładkim winylem,
niby nad medytacyjnym talerzem zupy, dostraja pokrętłami dźwięk
aż staje się niczym wygładzony   s z k l a n y m   s z m e r g l e m

... choć   p r z e d   w i e k a m i   z r o b i o n a...   Inne, tłukąc o ziemię wielkie gliniane
naczynia, Czego klekot w pękaniu jeszcze smętności przyczynia. ...

... tłukąc o ziemię wielkie, gliniane naczynia – onomatopeje, epitety. czego klejnot
we łkaniu jeszcze. smętności przyczynia. – onomatopeje, inwersja. ...

... zrobiona... Inne, tłukąc o ziemię wielkie gliniane naczynia, Czego klekot
w pękaniu jeszcze smętności przyczynia. III. Chłopcy ...

Pensjonat Monte Cassino De Luxe – Sopot
... Należą do nich: gliniane naczynia, żelazne topory, ostrza ... domy oraz półziemianki
wyposażone w gliniane podłogi i ... do różnych zajęć przyczynia się do ...

Serwis Apologetyczny: „ZNACZENIE TRADYCJI ASCETYCZNEJ W DIALOGU ...
... Przyczynia się to do dalszego podkopywania autorytetu tradycji, a co za ...
Pojawienie się takich pozycji jak Gliniane naczynia Bungego dobitnie świadczy o tym ...

Sciaga.pl – Funkcje gospodarcze, wojskowe, kulturalne ...
... wywożono także sporadycznie naczynia gliniane, być może ... a także luksusowe
przedmioty gliniane, zaopatrzone w ... dopiero wtórny bodziec i przyczynia się do ...

OBJAWIENIE ŚW. JANA, przekład literacki
... nimi rządził żelazną laską 76 – zostaną pokruszone jak gliniane naczynia 77 –
28 ... każdego listu koresponduje z jego treścią i przyczynia się do ...

Józef Kajfosz - Życie ma sens
... przyjmowanie, ponieważ twój wzrost przyczynia się do ... nasze słabe, kruche gliniane
naczynie, On ... co następuje napełnianie naszego naczynia skarbami niebios ...

... Dziękuję wszystkim, którzy przyczyniają się do tego, aby powiekszać zasoby
dydaktyczne Uniwersytetu Jagiellońskiego, w tym wypadku o tę piękną ...

... do nich przyległe. Drzewostan przyczynia się do łagodzenia dobowych ekstremów
temperatury w jego obrębie. Na terenach leśnych ...

dwie dojrzałe kobiety wpatrują się w niego w ciszy, z nieporuszoną
ironią. istotnie, wychodząc, łapie się w lustrzanej witrynie: już stary
a jeszcze chłopięca niezgrabność w ruchach. Pan Cwak-Cwibak!
stołeczny birbant, odchodzi od stolika rudej pani i pani na jeża
prosto w wilgotną nocną mgłę nieprzypomnienia sobie
o 4., może nawet o prawdziwym 3.

Kilka słów o B.

witaj Miłosz wybacz

witaj Miłosz wybacz milczenie, straszne tempo,
w powieści łotrzykowskiej, w pościgach,
jakichś przygodach, moi towarzysze w mundurach,
wojskowym, drugi w harcerskim, mogli wszystko załatwić,
każdemu wmówić, po wywrotce i dachowaniu spytałem z jakiego
jest rodzaju wojsk, z łuczniczych, mówi, o,
w łuczniczych możesz zrobić wszystko: ryski nad tablicą,
pod tablicą, komin Stanisławskiego, żebro Długosza,
o mało się nie wysypał, pomylił wszystko, trudności, drogi, czasy
tymczasem drugi już siedzi w gaziku na poboczu,
pod pretekstem zdejmowania odcisków, już jedziemy dalej,
do tego z dziewczynami. w kinie o tkliwych zabójczyniach
wzruszenie, przecież i mnie to nie ominęło, cieszysz każdym listem,
nie zawsze mogę odpowiedzieć, B. wygląda świetnie, inteligentnie,
niebezpiecznie, być może tragicznie.

kiedy tamten pisze mi „dekalog”

kiedy tamten pisze mi „dekalog”,
a ja czytam „jak każde dobre drzewo
rzuca duży cień” – nie ma problemu
kiedy ona przychodzi z przyszłym mężem
i myślę o nim, nie wiem, „ma
podkrążone oczy onanisty” – nie ma problemu
kiedy za Kluczami całujemy się, mylę dróżkę
i wypadam za moment na sam środek 94-ki
przez jakiś slalom ze słupków, zaschnięte błoto
i patrzą znad swoich kierownic, jakbym puścił
nie wiem jakiego bąka – nie ma problemu
kiedy wyjeżdża i zrozpaczony
idę do klubu „Pussy Cat”, bo napisali że jest gustownie i czysto
(obym, myślę potem, nigdy nie trafił tam, gdzie
według internetu jest brudno i niegustownie!) i nie mogę
przez całą godzinę nic i tylko dowiaduję się
od jeśli się nie mylę Anety, że pochodzi z Przegini
ale Duchownej, za Czernichowem, jeden zysk z wieczoru
dowiaduję się, że w regionie jest nie tylko
ta jedna Przeginia, co zawsze myślałem – nie ma problemu
kiedy wsiadamy w pierwszy autobus z brzegu
i mówię z zadowoloną miną „nie wiadomo,
jak to się skończy”, a potem wychodzi na to,
że powinienem gorzko zapłakać – nie ma problemu
kiedy pisze mi, że chce uporządkować swoje życie,
ale jeszcze nie teraz, teraz jeszcze nie, a ja się zajmuję
wydłubywaniem z nowego ubytku,
w powierzchni tym razem dystalnej – nie ma problemu
kiedy budzę się przerażony, że prorodzinni
nadają jednak prawdę i obudzę się, a ptaki
będą w locie spadać z nieba, a niebo będzie miało
kolor podniebienia złego psa, a moje występki
oblezą mnie jako wysportowana szarańcza
na którą nie ma pestycydu – nie ma problemu
kiedy budzi się i mówi, że ma duży apetyt na życie,
może być i z siorbaniem i mlaskaniem,
po prostu duże kęsy, duże hausty,
i że teraz właściwie też coś by wrzuciła – nie ma problemu
i nie będzie, chyba, że przyjdzie
i powie otom. otom.

brzegi rzeki patrolował bocznokołowiec Sekunda

brzegi rzeki patrolował bocznokołowiec Sekunda
i Nieuchwytny z floty pińskiej
kanonierki nazywały się: Zrywna, Zręczna i Zachłanna
nie wiem, czemu tak się nakręcam na ekstazę
im jestem starszy, tym bardziej w miejscu
wiercę obcasem. „moje hobby to hipnagogi”, mruczy B.
w mgnieniu oka, skinieniu, przyłapaniu
gdzie nas odjęło, tak?

B.

a ty B., skądżeś jest?
Kraków Tonie, panie profesorzeee!
wszyscy dalej się rozglądać, patrzeć, gdzie?
ale nie tonie. nie, to nie.

Spojrzenia ze skraju rozległego pola

1. hors d’oeuvre

ślepi, wykluczeni ze wspólnoty tych, którzy sądzą,
że widzą. nie porzucaj rozmowy nawet kiedy cichnie.
bo nie urywa się. nie obawiaj się bramkarzy ze Zmarzylii.
masz włosy jak dżataka z Kamczatki.

2. podróż do kresu soli

ale chryja! gdybyśmy we dwóch się skumali
jeszcze raz koniec nocy zostałaby
w smutku i solilokwium. znam ten klimat.
próbował go jeden z twoich poprzedników
na stołku złotym. odmówiłem, powodowany
poczuciem lojalności. od tamtego czasu
w zupełnie dzikim stopniu zatraciłem
poczucie, serce i takt.

3. die kunst der

cokolwiek da się powiedzieć,
da się powiedzieć jasno. o reszcie
napiszę.
równomiernie zastrugany świat i ucieczki z niego.
ciekawe, że bardziej przemawiały do mnie
ucieczki miękkie. może miałem po prostu
minorowy nastrój.
może obaj mieliśmy. „turetyk musi się wytikać”.
przeproszę na chwilę, pójdę się wytikać.
.
.
.
.

4 po przerwie. pamięci Krzysztofa „Kamana” Kłosowicza

obudziłem się dziś rano
i zobaczyłem że wszystkie zdarzenia są prawdziwe
i mogą wszystkie boleć
obudziłem się dziś rano i zobaczyłem
że na przekór depeszom od mężczyzny zawracającego
helikoptery rozłożonymi ramionami
na skraju rozległego pola
wszystkie zdarzenia są prawdziwe
i wszystkie mogą później boleć
telewizor gra
nawet po zgaszeniu

5. construction ajoutée

chodźże, odpiłuj mi czekoladę
czekoladę i krew
koncepcji pięknego przedmiotu
ostrą paprykę
palców szybszych od myśli
piękniejszych odruchów
mocniejszych podmuchów
kroków w obrębie pola
na skra płomiennego jezio
sztuka ucieczki
pomiędzy głuchymi płytkami
krzesa... niny pętli
na skutek konstrukcji cięgiełka
przesuwa się czas tylko do przodu
pora budzenia tylko w ty

6. jak najbardziej

przebaczalstwo jak najbardziej
poprzednia wizyta miała na celu właśnie
przebaczalstwo w krasie
każdy nie sam chodzi sam.

Podziękowania

Słonik z Juty
Mój budzik
Mój bucik
Mój bacik
Mój batik
Mój butik

chciałbym stanąć sześćdziesięcioletni, siwy, spasły

albo przeciwnie – wychudzony, z zapadniętą klatką
wychrychać wspomnienie o Mickiewiczu niczym chwilowy

duchowy starszy szeregowy grupki nostalgików
zbierających się w domu kultury o najbardziej

niechodliwej porze dnia i roku
jedziesz, jedziesz na tom-tomach Maureen Tucker

elektryczna wenus z pejczem po trzydziestu latach
nie różni się od żony rolnika z Appalachów

Johnie Cale – bardzo stylowe oprawki Lou Reedzie
– godne swego miejsca na dwunastej płycie

antologii miejskiego folkloru horroru
Sterlingu Morrisonie – nie ma tego dzikiego

które by nie wyszło na płot i nie zamrugało
kiedy nadejdzie pora +2 dioptrie w lewym, +2,5 w prawym

odwieczny Harry Smith z żółtą brodą piszczy i świszcze
przez nos, kompiluje kompiluje dla Instytutu Smithsona

chciałbym uścisnąć dużą rękę Bohdana Zadury
moją małą ręką, kiedy nadejdzie pora

stanąć w półmroku domu kultury gdzie Mickiewicz
przechowywał się w półmroku kiedy nadeszła pora

najbardziej niechodliwego poruszenia, mówi,
od założenia jesionki i świata.

Spis treści


Sofostrofa

Sofostrofa
Może
Z mierzei
Wiersz dla Ann Frenkel
co noc
Po czasie znajdujesz (Alexandria ad Aegyptum)
Krótki powiew
Jest elektryczny, proszę
Równowaga sił
Géant
homage dla Tytusa de Zoo
Codziennie memłam, ostrożnie
9 piw dla wołaczka
Die Schapka
gnanie, wyginanie (na pożegnanie)
anekdoton
Kartka od setnika
Dla z serdecznymi
Galasjan
Medytacja na parę cążek do drutu
dziki piwowar
Koń, który mówił językami Zachodu
Eukaliptus
Wszystko usprawiedliwione
Prawo
Drum’n’Ass
Brat
Pochód rohimirów konnych w komisie przy Mikołajskiej
pan X
ze środka wysuwa się miękka łapka
Nowe odcinki Timbuktu
Morze Śródziemne
Komety
Miałaś kuzyna, ujeżdżał riddimy
Maków
W deltę
jesteś przestrzenią, jesteś gekonem


Inne wiersze

Pan Cwak-Cwibak, stołeczny birbant.
Pan Cwak-Cwibak, stołeczny birbant.

Kilka słów o B.
Spojrzenia ze skraju rozległego pola
chciałbym stanąć sześćdziesięcioletni, siwy, spasły


Nie wiem, co mnie znowu napadło, prawdopodobnie kolejny hipomaniakalny odcinek życiowej helisy, żeby zmajstrować następną książeczkę. Tym razem zacząłem nachodzić państwa Krynickich, którzy zasłużyli się wydaniem wielu wspaniałych książek poetyckich. W końcu, znużeni chyba nachodzeniem, zdecydowali się na wydanie „Sofostrofy...”, za co jestem im bardzo zobowiązany. Zdjęcie na okładce, autorstwa Andrzeja Georgijewa, ma taką ciekawą własność, że mieszkańcy Krakowa widzą na nim most im. Piłsudskiego, mieszkańcy Tczewa – most kolejowy w Tczewie, a mieszkańcy pozostałych miejscowości – prawdopodobnie metaforę samego życia, które jest jak wielki żelazny most. Przy okazji losy zrządziły, że odnowiłem kontakt z Panem Sławkiem, który zrządzeniem losu „Sofkę” złamał i złożył. (Wcale nie w ramach sadyzmu, ino czynności wydawniczych).