[Okładka]

69

Warszawa 2006

Wydawca: ad.wers


Tym razem zacznę od końca, od notek i plotek, bo potrzebuję coś wyjaśnić na samym początku. „69” obmyśliłem sobie jako „dwa w jednym”, czyli mieszaninę starego z nowym. Stare są wiersze wybrane z wcześniejszych czterech tomików, po dwanaście z każdego, a do tego jest dołożonych dwadzieścia jeden nowych, napisanych przeważnie w latach 2003–2004. Poniżej, inaczej niż w książce, umieszczone są tylko te premierowe, a zamiast pozostałych są hiperłącza (uwielbiam to słowo, brzmi jak danie z fastfoodu!) w spisie treści na końcu. Razem 48 + 21 = 69 i wszystko się zgadza.

Wydawanie tej książeczki przypominało kopanie się z koniem. Pierwsza wersja maszynopisu była przygotowana dla pewnego zasłużonego krakowskiego wydawnictwa literackiego, poniekąd w odpowiedzi na pogłoskę, że chcieliby coś takiego wydać. Pogłoska okazała się znacznie przesadzona, więc już z gotowym maszynopisem uległem syreniemu zewowi (czy: zwowi?) trzech młodych syren, znaczy się, młodych dziewcząt z Warszawy, które postanowiły założyć wydawnictwo, jakiego nie było – rozprowadzające ambitne książki wśród licznej publiczności. „69” było drugą i ostatnią wydaną przez nie pozycją, gdyż niestety wydawnictwo zbankrutowało, nie z hukiem i nie ze skomleniem (bo skomlenie nie bardzo komponuje się z młodymi syrenami), jednak bliżej tego drugiego. Pechowo się stało, że stało się tak akurat w momencie, kiedy książkę potrzeba było wprowadzić na rynek, więc w końcu pies się z kulawą nogą o niej nie dowiedział.

Za to okładka i oprawa graficzna (autorką obu jest Paulina Zielona; niechże skorzystam z okazji i wspomnę w tym miejscu, że Paulina Zielona jest w moim przekonaniu najlepszą projektantką książek w Polsce) są po prostu piękne, a wydanie – solidne (twarda okładka!). Bo po burzy przychodzi dzień, a po nocy słońce, i tego się trzeba trzymać.


69

ŻYWI

mój tata podbił oko Romanowi Śliwonikowi
Roman Śliwonik usiadł i napisał wiersz „jakiś chmyz podbił mi oko”
byli wtedy bardzo młodzi
przedtem ani potem się nie znali
wujek Marian musiał tacie naświetlić szczegóły
i pokazać wiersz „jakiś chmyz podbija mi oko” w czasopiśmie kulturalnym
wujek Marian który nie był wtedy wdowcem
robił kolaże-montaże postaci swojej i cioci Joli
za kierownicami wielkich kadilaków
i wyglądali oboje jak żywi
zapatrzeni w siebie nawzajem
zatopieni w srebrowej emulsji odbitek
jak w czarno-białym bursztynie
byli wtedy bardzo młodzi
mogli być do wyboru kolażami w kadilakach
albo kolarzami na półkolarzówkach ze zjednoczenia zakładów rowerowych
z porządnej czołgowej stali
chodzili, siadali, rozbierali się i ubierali
zupełnie jak ludzie co żyją dzisiaj, dziwi się moja córka
zupełnie jak żywi

TWO STEP

dokąd można się błąkać po tym białym polu
z własnymi minizaspami za skarpetą, aż parzy
przywiązuję konia do jakiegoś szpicyka
co ledwo wystaje nad śnieg – i budzę się w Indiach!?
nagle skwar, stulecia już minęły cywilizacji,
kozy wyżarły całą zieleń. przebiera bezradnie nogami
koń uwiązany do szczytu dzwonnicy
hej tam na bandżi! woła śpiewaczka, co też lata
świetności ma już za sobą. i krótki wzrok,
myśli, że koń chce oddać skok bandżi ze szczytu
jak z dźwigu albo z diabelskiego mostu nad zielonym parowem
a na nią nie patrzy nikt, bo wszyscy wyczekują skoku
bandżi konia. hej tam!, woła, ale dykcję ma taką
jakby wołała na bandzie, i nie wiadomo:
czy to tytuł następnej piosenki, czy raczej coś będzie
z dziką bandą kowbojów, na potwornym kacu
przypasujących sfatygowane kolty, bez cienia nadziei
wlokących się odbijać kolegę z zasadzki
non sequitur i retorcio argumenti. czy może hej tam
na bandzie, pieśń kibiców hokeja na lodzie, pył lodowy
sypie się za kołnierze i (znów!) za skarpetki
bez bez zwłoki zwłoki kiści liści ziści w grona łez
lodowych, myślałbyś, że z powrotem zaczynasz od początku
ze zwałami śniegu parzącymi za skarpetą
z bezkresem jakiejś Polski Rosji pod sklepieniem czaszki
a tu sandały zmierzchu szurające, w pyle –

ZAWSZE FRAGMENT. TELEFONING

chcąc się dodzwonić do Polski, dzwoń najpierw
na zegarynkę w swoim mieście, żeby „przepchały się druty”
nauczał Przylepa, sam technik-telefonik póki lata temu
nie obraliśmy obiecującej kariery cioraczy truskaw

albo plukkerów jurdberów w Lierbyen.
w nie tym Lierbyen, w nie tej Polsce, w nie tej fazie
rozwoju telefonii. wykręcam numer, same mi palce
zjeżdżają w stronę czegoś prostszego, która godzina,

albo nic nie mówić, słuchać niewidzialnej nieznajomej
żeby po chwili chwytaki i wybieraki wskoczyły
w te miejsca, co trzeba
jak trzeba

KROPELKA

co robi tata? rozgrzewa drut i zatapia końcówki,
sztukuje części, których nie dało się skleić

więc prawie wszystkie, bo nie potrafiłem
uszanować. klej z łotewskim napisem ze
składnicy harcerskiej jako jedyny klei klocki lego
klejone lego, dziwne, chociaż wtedy
nie. mama każe spytać, czy ojciec pozwoli,
„tatusiu, czy zezwalasz?” „nie zezwalam”
(nie pamiętam na co), ojciec w łazience na tronie
sam głos, żółte światło w szczelinie pod drzwiami
archaik, rozstrój żołądka, już wtedy
ślepa kuchnia, ślepa łazienka, przerzutnie

rodziny między srogimi dobrotliwymi samozwańczymi
ojcami Tito (Ranković) – Gomułka – Tito (Dolanc) – Gierek
potem normalnie Jaruzel Jaruzel ile tego karuzela
Chrupiące Bułeczki Rakowski Król Polski i już
Lou Reed Lou Reed Lou Reed z własnego
prawa bierz nadania z własnej woli sam się
„tatusiu, czy zezwalasz?” „nie zezwalam” (ja na tronie)
„myślisz, że jesteś pięknym tatą, tak! a wcale nie jesteś!”
– cjanopan trochę zmatowił gładź na brzegach –
„idźże, idźże, już zostaw, kupi się drugie i tyle”
dzisiaj nie posklejałem palców, choć tyle.

KARTKI

I

wyjeżdżam kolejką z krętego tunelu, idę popływać na Mljet,
dołączyć do polskiej klasy średniej. rybacy łowią kraby na palec,
kiwają w szpalerach. uderzasz w pianino jak w drąg. mierzysz ton,
ale to już było. zapach pitagorasa przebija papier. sześć zapachów,
trzy kolory, trąd wie co jeszcze wymyślą zaczajeni w mosiądzu klamki.
przepiękne skrawki, wierzchni i spodni, jak nie to na makatce piękno
i prawda. odkładasz ubranie na brzeg, a sam jesteś ubraniem nurka,
porzuconym. przybija ci piątkę przedwcześnie hrabia Eötvös,
śpiewający kelnerzy wnoszą model statku. twoja hostessa ma
na imię Rakija. podaj pięć dioklecjanów, z czekoladą w środku,
musiał zostać chociaż jeden wyliniały lew! Warszawa,
Wrocław, Gdańsk, ze śpiewem żonglują lodziarze gałkami,
jednym bokiem oparci o kadedrę w Trogirze, niebywałe.
cęgi zatoki, przenikanie się plam oleju, rosochaci z Woroneża
kręcą się w filiżankach. gdzie do diabła są kuny kiedy potrzeba
ich na tę wielką procę, rodzaj odwrotnego
bandżi?


II

co ty mówisz, kara paloszy, tak bawią się dzieci w cietrzej klasie.
tak bawią się, dżety, w hadronowym zgiełku, pokaż mi katedrę
a powiem ci imię gargulca. wysyłam mrówki do cukiernicy chociaż
sama mogłabym pójść. w zataczanie się bzu spod ziemi. w śnieg
w kwietniu, łososia w czekoladzie. mam więcej globalni za pazuchą
niż subcomandante Cero, poproszę więc tokaj samochodowy.
wiceburmistrz Lublińca otworzył nam motel, to nie framuga przecieka,
szosa krajowa musi zanurkować pod most i dopiero. rano czekamy
na fiestę, podjeżdża szechina, nieporozumienie, byle zdążyć. wiceburmistrz
w futrze, z niewyspaną żoną macha zza kierownicy. otwórz kanapę,
wydobądź dzieła kanta i korelatora. wiceburmistrz Mikołowa pokazuje
wyborowe miejsce, szlifowanie bruków. okręć się, w pinbolu,
siedem automatów w przyziemiu zmieniło język całej generacji, na pewno
części. przywieźli neskę. już nie byłeś u Róży, pogo do świętego szczytu,
ogniskowania się wokół łódzkiego nestora w majtkach. bez straty
sekundy nadziei jak Jon Voight wlewam do kowbojek
perfumy.

RUTHERFORD. ŚMICHY CHICHY Z PEWNEGO SPOSOBU WSADZANIA

ta cząstka miała pięć mew i to się Rutherfordowi udało.
inaczej nie odbiłaby się od płatka złota jak kula armatnia od serwetki
dygresja filozoficzna. ha ha. rola przypadku. serwetkę rozłóż na kolanach
dalsze użycia płatka, kuli, mew i odbić złota na roli, które zwyczajowo
w tym miejscu się wsadza sobie wsadź, bo idę spać.

BRETON Z VALERYM JAK DWIE PRZEKUPY NA KLEPARZU

intelektu klę? czy intelektu świę?
klęska święta? święta klęska?
o (matkobosko) święto klęsko!

WITTANKO

przyszedł do mnie chudy pan, mówi
Wovon man nicht sprechen kann,
darüber muß man schweigen.
dobra, byś lepiej podał fajkę.

ONA WIE, ALE NIE PUŚCI PARY

bezbarwne zielone idee spały niespokojnie.
bierze czasowniki w pierwszej osobie, alogiczne
metafory, paczkę przerzutni, idę stanąć do
płacenia. kim jest kobieta zemdlona z nudów?
jakie ma włosy, paznokcie, skrzydełka nosa?
ten nie ma zdjęcia, tamtemu się zwiesza, tamta
też nie może znaleźć. fatum. wzdłuż torów
prześwietlona opona zieleni, przedsamochodowa,
bardzo już powycierana, ale jest. zagajnik na jedną brzozę,
dwie osiki w głąb, ale jest. może nie trzy, dwa
i pół wymiaru na pewno. kratownica. zawsze kratownica
mostu. choć na Pomorzu częściej, po kanclerzu stalowym.
nieznana twarz miga w kratownicy mostu, nie mruczando
eschatologii, promieniowanie tła w patykach po gołębiach:
odbicie w szybie bo zrobił się zmierzch. ten sam
księżyc w Malborku, Tczewie, krasnoludkowych basztach Sopotu,
może bardziej żółty, lekko fioletowy, nie wiem.
ten sam samum nad Jerozolimę i Moskwę, kilometry piachu?
Anna Dymna na miotle w efektorach 2,5D? nie wiem
tego. czasownik w pierwszej osobie: nad samą wodą
pomarańczowy wąż gumowy robię kisiel z głowy
młodym mężatkom, przez uszy – krwawo zachodzi
bifurkacja biusthaltera – nie puści
pary, z garści. nic.

ZBIESZENIE SIĘ PREZENTERKI
PROGRAMU MUZYCZNEGO KANAŁU EL-DŻAZIRA

bon soir mówiła grzecznie
i baj-baj. a pośrodku: szukran habibi. i: ana mapsuta
ale to nie miało znaczyć że zepsuta. ani że ma się pod psem.
wręcz przeciwnie. beduińskie sny o przepychu,
śmigają leksusy, ciurka zewsząd woda. dziewczęta pląsają
na samym brzeżku horyzontu poznawczego
sympatycznego pana z wąsami i brzuszkiem.
wszytko na miejscu. milutkie sztafażyki
falują biodrami jak trza. pan śpiewa, śpiewa, bo
haterski tenor i tyle im przecież może. z tylu
półek. a ona? nagle wampirek. nagle mapsuta
jakoś bezczelnie i obco, rozchełstane nogi.
pilot przynajmniej bezpiecznie zadekowany
w czeluściach tapczana. niech nie myśli.
ona? wstaje, podchodzi, naciska, wył-

ON MA

a więc drobny nudziarzu, mówię
będę musiała karmić bliźniaki przez system rurek.
twój brat ma szersze pasmo, co zrobić.
a on: mam jeszcze jednego syna, ale nie przyszedł.
wnuka. tak, wnuka. wiesz co mam? astenosklerozę,
chychychychy. Leśmiana nie. zmartwiłbym się
dopiero, gdyby. (w tle) gdzie mi
dajesz ruting, do Aleksandrii?! owszem
tutaj, w grocie, pod Koptami. jako mama!
rozumie pani? mama! trzeba mówić językami
i pokrywać za wszystko. a za dekarzy! bojler!
mam wykształcenie pielęgniarskie, a
niektórzy goście. nie, niech pan śpi. niech śpi.
Polacy z waszymi winami. prać pościel,
Merlot, założę się, że gdyby pana żona.
cynaderki, proszę wierzyć, wręcz przyjemne w smaku
ofakinszit. teraz widzę: bo socjo pat!

HIATUS

jeszcze kodeki na noc, wojna kodeinki
z kofeinką, karnawału z postem w środek
słaabo? z czasem dojść do takiego przydechu
jaki ma Dziecko Przeznaczenia: pierze w riltajmie.

kupię komplet naklejek na kolarkę znanej grupy kolarskiej.
jak tak: awansujemy! jak nie: siatkarki przegrały! nie darmo
marynarze widują stada ptaków, bezradnie kołujących nad
wodami na południe od Azorów, Krowodrzy, Prądnika –

HIATUS

spust nosów na równoległe kwinty po dwóch stronach miasta
triada kwartowa? kanciasty kołek! obwisły w sumie dwa centy.
plus dwa razem cztery, musiałbym być jakimś Schnablem, doprawdy.

czy my się jeszcze zobaczymy? tam były triby, Wojtusiu,
ale nasze triby, rumuńskie. Madziarzy nie mają praw.
mijamy się przed śniadaniem, elektrowóz świszcze,

można by chociaż pójść pogłaskać alpakę. skrobię po chrumkaniu
liści, to i tak samo się robi. w schowku nad siedzeniami
albo pod przeciwległym siedzeniem. biała ściana zwija się

w punkt, laserunkowo, nie ma się co zaczepić o świecące krawądki.
bułka weka pod tromba d’arią. przyślę z wizytą wszystkich kuzynów
topoli, nawet, nie przymierzając, z Pieńkowic. poruszenie story?

HIATUS

sroczka fado warzyła na miseczkę i do naparstków.
ta egzaltacja wyżre mi żebra.
czy odtąd wszystko będzie nazywało się „rozziew”?
total tantal. dopóki coś się nie zacznie. dopóki
słonie z cyrku nie wejdą do klęczników
wężorowce nie zanucą jak Sinéad O’Connor.
trzebaż ci głaska: ślicznie się zaburzasz
w wialni trzymaj głowę.
zaciekawienie na mnie przyszło, święto kłusaków.

IN LINE AGAIN

linie napięcia nucą: find somebody new,
bo cię uwielbiam. z jakiej to czapki? nie wiem tego.
inne rzeczy, ale nie Pearl Jam. co cię mięsi, kisiel?

śpiewa dziewczynka. natężenie natężenie uwaga wzruszenie
wyjście z metra prosto w wylot Uhlandstrasse
gdyby niedźwiedzie i rysie pakowali w walizki!

„potańcówka bez tlenu, w strumieniu sulfatarów”
„zjadłem panteizm i wszedłem po drugiej
wyszedłem w południe, w jasny dzień, pomiędzy rolkarzy”.

za rogiem: kolejka na Zawrat, kiełbaski, oranżada,
szczęk widelców. a myślałem, że trzeba będzie wołać
sześć razy na minutę, ze stanowiska z igły w zamarzniętych trawkach.

IN AGAIN AGAIN AGAIN AGAIN

wyjedziesz ze mną na prowakacje?
ojciec przyniósł kaki z placu,
robi się jaśniej. chcę cię mieć centralnie.
na turlanie. nic nie wiedzieć, żeby wiedzieć
i które są te kapsuły? masz śnieżnozielony
wierzch dłoni. poczekaj na albedo, labogo
listopadowa, nie pędź w głąb. poczekaj
na wachlarz, rozkrzewienie
żółte mlecze, mleczu, zielone jest
Rondo Grunwaldzkie. poczułaś
kwas? odjąłem listwę, żeby sprzątnąć.
gdy nas odjęło, można przyłapać. tak.

IN LINE AGAIN AGAIN

wysokie mi obroty
przelatują przez oczy, wielkie jak u Wielkiego Ptaka
więc zastanów się. z konfekcji masz skrzydła?
zlepieniec: przecież nie może być z przyszłości!
albo z teraz. mówił mi Filas, możesz wierzyć
o co chodzi, nie? le sujêt:

(czy ty wiesz z kim
rozmawiasz?) z Panem Bogiem rozmawiasz!
rozumiesz to? lajt, Marek. wylajtuj się.
to jest Floriańska, to jest brama, to jest styczeń albo grudzień.
Marka Bifharta widział ktoś? podobno, odmrożony, w houston
kontroluje loty.

IN LINE AGAIN AGAIN AGAIN

cały jestem strefą zgniotu.
cała jesteś boso po ubitym śniegu.

odpukać, lekki uraz przywodziciela.
(dwa dni nie trenowałem).

nieźle muszę się naciągnąć, żeby wydobyć ton.
używałem ustnika numer zero, mówi,

od puzonu. z zewnątrz taki sam, od środka
otwór jak stodoła. masz więcej dźwięku w instrumencie,

pewnie. ale nie nadążysz z dostarczaniem powietrza,
i: zero. he he.

mknie przez korytarz na suknach. przejazd
bez dróżnika wisi mu wąsy.

IN AGAIN AGAIN

„wykonuję
różne czynności, a nie wiem, co mną kieruje. co kazało mi
kupić ptysie? co kazało mi kupić piwo? dlaczego, dlaczego,
dlaczego nie kupiłam soli?

więc nie lubię być zombi. uprałam swoją ukochaną kurtkę
i ona się spruła w pralce, wiesz? od tych wypustek bębna.
nie mam w czym chodzić, bo przecież ja nigdy nie mam
zapasu. a tu jesień.

generalnie czuję się, jakbym jeszcze miała szansę, ale mam
wrażenie, że mam ją po to tylko, żeby ją zmarnować. nie
masz czasem takiego uczucia? (brawo, w dwóch zdaniach
cztery razy mieć)”.

IN AGAIN AGAIN AGAIN

trzy razy zapiał kur, potem epikur.

byłby się zadławił, gdyby nie.

przerąbane żyć cały dzień w przerębli.

szakszuka to pyszna mieszanina, nakryta jajkiem.

zrobić sobie domek. z trzech jedności

manewrem kleszczowym wydrapię ci chleb.

karpia chwyta, za skrzelami

zrób wymach: zgubi zapach mułu.

on, ona i tamten są bardzo poważni.

kierują do wlotów duszę narodową.

na taflę zbrojonego szkła, na całą ścianę.

wszystkiego po trzy tylko zębów nie

będzie jechał na zblokowanym moście aż pogruchoce dyfer.
jaki pożytek z zegarka, jeśli nie pokazuje czasu?
mieć zęby jak Rysiek Reszka: siadło mu libido,
wróci do żony. nurkował pod próg w kalarepce.
załóż stan, a przesmyknę się po wymyciach. u nas nigdy nie mówiło się:
załóż stan. mówiło się: masz auto? mam auto! wybieraj!
ale co z tego, jeżeli to i tak wszędzie. pamiętać tylko, aby nigdy nie mówić
wybierz luz. mgła może stulić komuś uszy i usłyszy tylko
nieszczęście gotowe. na kolanie przepis na sto potraw ze Świnicy.

zlały mi się ręce i nogi z wiśniami.
traciłem czas. a wy, kim byliście?
miałam wspólny kapelusz z Celnikiem Rousseau,
w lokomotywowni przeprowadzam nieporozumienia.
loko, loko. przeszywają mnie te brązowe zakurzone
skosy. czasem robię: bumf! i wybijam rym.
czasem uśmiecham się skrycie jak laubzega,
na miękkich poduszeczkach wbiegam jeszcze na chwilę za filar.
święte pszczoły obnoszą wścibskość,
marchew drewnieje. po co adwent, jeśli pogruchotało
skrzynki jabłek, całymi kopcami ziemniaki?
przenika mnie druszcz. powinienem się zaangażować.
płacz z dala od wanny jest niezręczny, bo wszystko
widać. czasem punktakiem wybijam dziury w pasku.
czasem w tle. nie marnuj materiału, materiału,
póki nie zmienią się nieporozumienia w Kioto.

nie rób, jak mówię, tylko mów, jak robię.
wrzuć mu bombę z wodą z piętra.
to był dyrektor Stefanów. na stuleciu matury
siedział między biskupem i generałem angielskim.
wówczas pomyślał: gonitwa po zakolu pączka!
na takie tace nie ma, jak melex. muszę to wprowadzić
jeszcze przed światłem jarzeniowym i odmianami
baroku. jak pomyślał, tak zrobił. przynieście salę do chemii!
w przenośni zainstalujemy Grzegorza Turnaua,
niech odciąga. przerwa na Różę Krok! przerwa na
Gochę Muchę! na Izę Uhl i Jaśka Rokitę! to będzie nasz skład
na przełaj z Nowodworkiem. Heraklit nie był dyskobolem,
Heraklita bolało. tylko jeden uczeń poszedł do partii rządzącej.
wieczorem powietrze drżało, świeciło na SKSach
i naprzeciwko, w energetyku.

teraz on ma dużą aperturę. wychodzi z jego mocy
i napięcia wyjściowego. moja dusza też stała kiedyś
na mrozie i zaglądała w okienko: taki porządek dziobania.
przemknął pokaz piwa. pokaz piwa? lecz asiorem.
podlecz go. niech łyka głęboko, aż do dziewiątek.
wepchnąłbym go pomiędzy szyby. one nie niosą gorąca.
niosą metaloplastykę, chlubę izby rzemiosła.
teraz on tnie grzbiety fal, poziomą tablicę Kościuszki.
ma dużą aperturę. przyciąga opiłki aż widać linie sił.
moja dusza stała kiedyś na mrozie i zaglądała
jedzącym w talerze. teraz on przyciąga spojrzenia,
rozchyla płatki. podleczyłbym go dwoma królami
pod rząd i asiorem. moja dusza spasła się na trzech
jednościach, kremówkach z dżemem. spójrz mi w talerz.
chuchnij w szybkę. zatocz palcem krąg, rodzica skorup.

jesteś czasem? zapomniałeś być tabletką
od dorosłości? na pętli jest grajnia.
można skakać Małyszem na manetkę.
patrzysz do góry albo na dół, nigdy w bok.
płaszczyzna cię mierzi. swoje orzechy chowasz
w głębi. im dłużej trwa zima, tym więcej połączeń
masz w mózgu. ale wszystkie pionowe. pionowo
wzdłuż pnia w górę, potem w głąb do dziupli.
albo anioły u wylotu powietrza, wśród błysków,
albo przy ziemi robić ludziom lody za pieniądze.
tertium non datur. żebyś swego czasu
znał mojego kolegę Dziędzierzawę!
tanie są orzechy. kiedy spotyka się dwóch, jeden
jest królewną. nie może być waga w równowadze.
użyj torebki cukru, jeśli braknie kila.
w mydle strugamy: to są karnawały względnie pierwsze.

plastikdromedar!
jest coś w naszym porządku „na początku”? ciekawe
jest też słowo „mehari”: przebija się w różnych towarzystwach.
do obu mówią, do jednego widać z większym skutkiem.
mamy ramę rurową. ten maszt jest stary. drzazgę z włókna
szklanego obracam w palcach, potem pod skórą. efekt
stacji polarnej: powietrze sieka twarz jak piaskowanie kamień.

mówi „jabłuko” i mówi „urlotka”. „perułka”
i jeszcze „obrąża”. musi być połączenie sensowne.
nic się nie bierze z niczego. bez tego też nie dojdzie
do czego. są takie pory, które się pamięta,
a inne ciach do sałatki i zaraz nie ma.
okupuj mnie, okupuj. będę twoją
okupacją w czterdziestu sześciu obrazach i więcej.

masz w twarzy dwie kobiety, młodszą i starszą,
powiedzmy za dwadzieścia lat. młodszą się
uśmiechasz, starszą patrzysz. patrzysz? nie ma
czasownika na takie natężenie. ktoś stoi za tobą,
kładzie ci rękę na ramieniu, leciutko. w piwnicy
gra Toulouse-Lautrec z Nigelem Kennedym.
ten zagra z każdym. dźwięk wysnuwa się z kratki
u stóp bankomatu. jak pyszne zapachy,
które w kreskówkach chwytają postacie za nos
palcami z dymu i gdzieś prowadzą.

facet na fotelu ze skrzydłami, mówi:
to jest gra. to nie jest gra. sypać skrami w szybie windy.
dobrodusznie wspiera się o poręcze, mówi:
każdy ma szansę, nawet bez dyni z dyszlem na karocę.
a tego fali to nie znam. wiem, że rano dostaje frazy.
o niektórych ciałach stałych: prytanejon, klejstenes.
nic poruszającego. jest reaktywnym śmieciarzem.
a co dopiero krwinki czystej! w nadszarpniętym porządku
ślęczymy, w chińskim bistro na Vaci. ut, nie utca,
bo tu akurat różnica jest ważna. z małpią zręcznością wspinać się
po rusztowaniu z lamp i dźwięków, tuż zanim Moby zacznie
puszczać longplaye, w końcu za to płacą.
fajne mieszkanie, tylko bardzo akustyczne. na Zrytego Wieku.

mój gość pojechał, a ja mam trochę przemyśleń.
no, jakoś się nam nie składa. w każdym razie nowy
półtajny numer wynosi: pa. (puszczę sygnałka, lubisz?)
nie umiem w dwóch językach na raz. jak nie wszystkie
komunikaty przetłumaczone na wierzchni, to
wolę już kliknąć drugą flagę. Wenecji-Friuli.
gdzie o rzut beretem mieszka ludzka rybka
i buty są w Bacie na bloku granicznym eleganckie
choć tanie. już po drugiej stronie: ogród w Sežanie
bardziej by pasowało nazwać skwerem botanicznym,
na terminalu wąsami powiewają i szumią tirowcy.
nie widziałem, ale wiem. mówiła mi żona.
i to jest mój problem z tobą. nie licząc innych
spokrewnionych i niespokrewnionych dziewcząt,
rozumiesz, nie? nie. przygnębiasz, tym mascarpone.

szepce jej do ucha: mamy swoją piosenkę, wiesz?
jak to możliwe? misz arif. czarno-biały
Abdel Halim śpiewa pieśń o irygacji,
zbiorniku asuańskim. teraz śpiewa ona: czy cię kocham?
ana marafszi, ana marafszi. nie wiem tego.
ten znów o zbiorniku. posadzimy rzepę, bakłażany.
wyznaczymy drzewom: ty jabłka, ty misz-misz. morele.
nie może nam wiatr wywiać gleby. warzywa się zdadzą.
zawsze chciałem zjeść kaki. albo chociaż o tym zaśpiewać.
a ona: zjadł mnie oryks. jak kolokwintę,
trującą dynię. nikomu innemu to się nie uda.
jesteś oryksem? masz proste rogi? no nie wiem, nie wiem.
ana marafszi, habibi. będziesz chodził struty.

sybiści biorą wzór z kolegów krótkofalowców. sympatycznie
wprowadziłeś patenty. dwa albo trzy, byle się czego
przytrzymać. mówi się: odeszła, ale naprawdę to rak. trzeba wymyślić
inne słowa, żeby nie było zamieszania. bo naprawdę też odchodzą,
w innym pokoleniu. w sensie: do Piotrka w Hucie, brendmenadżera
keczupu. zabierają dzieci i będą budować dom. od tego czasu
dwa pokolenia same stały w domu. na górze i na dole. na Azorach.
to się nie robi śmieszne. przecieka przez framugi narracja. kompletna seria
powieści „z głową”, kompletna seria poezji „w celofanie”. monografia
rachunku krakowianowego. z góry pokolenie woła pokolenie z dołu na pierogi.

promieniują story z roju Uranidów. zamknąłem
obrazy i byłeś wściekły. niepełna separacja.
przyszła Chaka Khan i zjadła ser, którego nikt nie chciał,
pokruszony. poczułem się o niebo lepiej, odkąd przestałem
słuchać braci Lowry. było trzech panów na chmurze, mamo,
i rzucili mi z powrotem mój samolocik. nigdy więcej butaprenu,
synku. tak rodzi się program tęsknoty. chciałeś złapać termikę i
poszybować wyżej: pies, który pił piwo i smażył na oleju.

za Dąbiem luźniej. temu zwierzęciu z grzbietu
wystaje perz i widłaki: cenił go Cioran. dziadek Emil
w palcie i kapeluszu idzie do parku na szlaję
wraz z adiunktami rumunistyki. czasy takie, że uchodziło.
teraz młodzi panczeniści roztrącą wszystkich.
ryty płodności, nic innego. podobnie jak pod obrusem sianko.
dziewczynki z Hutniczego mają pasemka. ibidem.
passim. nawet w nadgniłym powietrzu przyjemnie
powywijać. wszystkie wieżowce jak domki złej teściowej
z baśni, w mgiełkach. z wysoczyzny za Węgrzcami.
bez obrazu. pupą do skały, sposób zawsze doskonały
wyborna szkoła z Uhlandstrasse. Perugia mnie zrodziła,
wychowałam się w Myślenicah, ale zawsze czułam się
związana z Nowosądeckiem. jestem człowiekiem lasu.
moje stanowisko to hochstapleur.

myślałem, że wąsy, a miała ciemną szminkę.
stopa werbel, stopa werbel: to ma być ta chińska muzyka?
to dzika podróż, do przystanku Tiergarten
i dalej. mało co, a nie widziałbym na oczki.
gdzie moje lizaczki? po drugiej stronie jadaczki.
szukaj, piesku, napisałbym: łysy, ale mi wstyd.
mówiłam, że coś tam zostawiłaś. a ty przechodzisz sobie
jak gdyby nic. permanentny remanent.
leci z beretu takie historie, że gotowy sampel.
pęknięte jest moje jabłko: idziemy na sanki.

dzień, w którym haso i mujo popadają w hasos,
aż dziwi się fata. każda godzina wyciąga się
w inną stronę jak ramię rozgwiazdy. asteryzm
z obelizmem. przydałoby się, żeby wpierw ktoś porządnie
przetłumaczył to na polski: najlepsza jest woda.
chyba, że chcesz porozmawiać o częściach zwierząt.
ale zawsze na sygnale: e-o, e-o. wszyscyście mówili słowa,
tamten mówił rzeczy: albo odwrotnie. nie pamiętam.
jaka jest różnica? kup sobie krowę. i opowiedz do niej, żółtej,
na miedzy. rzeczywiście dziwny tusz napaści nieprzyjemnych gwiazd.
łudzę się, że gdy posiądę narzędzie, złudzenia prysną –
nowa ameryka dla pind i pindarów. lekcja od lat ta sama.
jak Queneau skręcał własne papierosy,
z prasonetów. młot pneumatyczny kruszy chodnik u brzegu
a to jest dopiero jedna pierś Iliady.

z termosu piję. mokrą mam duszę,
chwiać się i zataczać, ale nie na szydełku.
z rozpalonymi oczami: Gershom Scholem nie mówił
całej prawdy! bardziej wariackie papiery
schował na pawlacz i zasznurował usta.
podejrzewałem to. ale teraz mam dwa ciała:
jednym widzę w dół, drugim w kratce pod pralką.

dalej jest niby to lekko,
a niekoniecznie lekko. czyli moja
ulubiona metoda (chcieli mi tak dać na imię,
dasz wiarę? o, jakbym wtedy szukała cyryla!)
gdyby przez noc wypadły mi wszystkie włosy
nosiłbym perukę, plerezę pleromy.
podejrzałem go, w pokoju dziennym
na Uhlandstrasse, stosował technikę nizania.
na podwórzu toczyli szare kontenery
i szła rowerzystka. nawet się nie stropił.
podskoczył radośnie, poszedł gotować zupę
z ziemniaka i kalarepki.

KONIEC

 


Spis wierszy

Z tomu "*" (1993)


1. (Dobry wieczór, nazywam się Mickiewicz, jestem...)
2. (myślisz, że nie widziałem tych tysięcy mężczyzn)
3. (Akslop, może to jakieś duńskie miasto)
4. (oczywiście, oczywiście)
5. (ostatnio na ogół nic. gorąc. nie...)
6. (węższy od ostrza żyletki przesmyk)
7. (moja przyjaciółka znów jest ze mną)
8. (pies zeżarł już pół księżyca, ktoś wstawił...)
9. (zaczyna się różowa chwila)
10. (– coś mnie tknęło)
11. (szedłem i szedłem szeroką doliną)
12. (...był taki, że drzewa krzyczały)

Z tomu "OO" (1994)


13. (jestem nocą która nie chce się skończyć)
14. (idę & podziwiam jak precyzyjnie to jest zrobione)
15. (najgroźniejsze jest jednak powietrze, ostrzegają naukowcy)
16. (podskocz no tu z tubajforem, maślaku)
17. (pagórki pocięte jak nożem)
18. (czerwone i pulsujące jądro światła)
19. (Kraków, 29.01.1991 – hej! co u Was...)
20. (...jak Warszawa jako olbrzymi odkurzacz)
21. (pierwsza naprawdę chłodna noc. wczoraj brzuchate chmury...)
22. (...fioletowiejące niebo, winnice, wszystko bardzo ciasno...)
23. (plamy po owadach są przejrzystym światłem, pełnym mocy)
24. (sznurki tak samo. tak, każdy sznurek...)

Z tomu "Pył/Łyp" (1997)


25. (pach! pach! pach! korowód dziadków)
26. (filmowy pociąg wjeżdża na stację po szynach perforacji)
27. (handluję karabinami, obciera mnie pas z wszytym złotem)
28. (bruki i asfalt wołają: zmieniłeś się)
29. (dosyć dużo utrzymywania się w ruchu)
30. (precyzyjnie to przeprowadzić)
31. (słuchaj! tutaj, dni zmechacone)
32. (kartoflany premier, gumowy prezydent)
33. (wieczór, szuler w chwili zamroczenia)
34. (jadę tyłem, do przodu potylicą, wir informacji...)
35. (Północ, rozlewiste czerwcowe zmierzchy wyciągające...)
36. (wolność, wolność)

Z tomu "No i tak" (2002)


37. (trzydziesty lutego)
38. (kończy się okres ochronny)
39. (wciąż te same tematy)
40. (dziś jest tak, jakby każdy dzień już był)
41. (trzeszczy zimowe powietrze)
42. (miasto z krwi i kości, z mięsa i ścięgien)
43. (słońce przesącza się przez gałęzie)
44. (mamo, gdzie moje bojówki?)
45. (przysypiam w busie z Łapanowa do Gdowa)
46. (nic się nie dzieje, nic się nie działa)
47. (rok zawinął ogonem i macha teraz krótkim)
48. (a szalunki z szaleństw? szalowe wyprawy do narciarskiego?)

Z tomu "69" (2006)


49. (mój tata podbił oko Romanowi Śliwonikowi)
50. (dokąd można się błąkać po tym białym polu)
51. (chcąc się dodzwonić do Polski, dzwoń najpierw...)
52. (co robi tata? rozgrzewa drut i zatapia końcówki)
53. (wyjeżdżam kolejką z krętego tunelu, idę popływać na Mljet)
54. (ta cząstka miała pięć mew i to się Rutherfordowi udało)
55. (intelektu klę? czy intelektu świę?)
56. (przyszedł do mnie chudy pan, mówi...)
57. (bezbarwne zielone idee spały niespokojnie)
58. (bon soir mówiła grzecznie)
59. (a więc drobny nudziarzu, mówię)
60. (jeszcze kodeki na noc, wojna kodeinki...)
61. (spust nosów na równoległe kwinty po dwóch stronach miasta)
62. (sroczka fado warzyła na miseczkę i do naparstków)
63. (linie napięcia nucą: find somebody new)
64. (wyjedziesz ze mną na prowakacje?)
65. (wysokie mi obroty)
66. (cały jestem strefą zgniotu)
67. („wykonuję...”)
68. (trzy razy zapiał kur, potem epikur)
69. (będzie jechał na zblokowanym moście aż pogruchoce dyfer)

KONIEC